Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Fri, Mar 29, 2024

Sport

Sport

All Stories

W Szkocji rozpoczynają się konsultacje na temat reintrodukcji rysia

W Szkocji rozpoczęły się w poniedziałek publiczne konsultacje w sprawie reintrodukcji rysia. Drapieżnik ten został wytępiony w Wielkiej Brytanii ok. 1300 lat temu z powodu polowań na jego futro oraz utraty naturalnego środowiska.

Proponowanym miejscem wypuszczenia na wolność rysi jest Queen Elizabeth Forest Park, las na wschodnim wybrzeżu jeziora Loch Lomond. Jak wyjaśnia zabiegająca o to organizacja Lynx UK Trust, byłoby to idealne miejsce ze względu na dużą populację jeleni, na które rysie najchętniej polują.

"Queen Elizabeth Forest Park jest rajem dla rysia, spełnia wszystkie warunki - liczne występowanie jeleni, rozległa pokrywa leśna, wyjątkowo niska gęstość zaludnienia i brak głównych dróg. Po rozmowach ze Szkockim Dziedzictwem Przyrodniczym wytypowaliśmy do projektu obszar o powierzchni 350 km kw." - mówi Paul O'Donoghue, dyrektor Lynx UK Trust.

Przeciwko pomysłowi protestują jednak organizacje farmerów, przekonując, że rysie będą stanowić zagrożenie dla zwierząt hodowlanych, w szczególności owiec. Te obiekcje sprawiły, że w 2018 r., w poprzednich konsultacjach społecznych na temat wypuszczenia rysi na wolność - wówczas dotyczyło to lasu w hrabstwie Northumberland w północno-wschodniej Anglii - nie uzyskano na to zgody.

Lynx UK Trust wskazuje na udaną reintrodukcję rysia w Niemczech, Francji czy Szwajcarii i podkreśla, że nie jest znany ani jeden przypadek, by zdrowy, żyjący na wolności ryś zaatakował człowieka, zaś liczba zabijanych przez nie owiec w Europie to zaledwie 0,4 rocznie w przeliczeniu na każdego rysia.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz skeeze z Pixabay

W Szkocji rozpoczynają się konsultacje na temat reintrodukcji rysia

Otwarto wystawę poświęconą sztuce i propagandzie w wojnie z bolszewikami

Wystawę "Sztuka i propaganda w wojnie Polaków z bolszewikami" otwarto w sobotę, w setną rocznicę Bitwy Warszawskiej, w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym (POSK) w Londynie.

To pierwsza dostępna dla publiczności wystawa w POSK po złagodzeniu w Wielkiej Brytanii ograniczeń wprowadzonych z powodu epidemii koronawirusa. Zaprezentowano na niej reprodukcje obrazów Jerzego Kossaka, Wojciecha Kossaka, Leonarda Wintorowskiego i Stanisława Batowskiego Kaczora, przedstawiających sceny bitewne z wojny z bolszewikami, rysunki Czesława Tańskiego oraz plakaty rekrutacyjne i propagandowe z okresu wojny, zarówno polskie, jak i sowieckie.

"To rocznica, o której chyba jednak mówi się trochę za mało, biorąc pod uwagę, jakie było olbrzymie znaczenie historyczne tego wydarzenia. To zwycięstwo było wielowymiarowe, pokazało zdolność Polaków do współpracy ponad podziałami i to ponad realnymi podziałami. Trzeba było wiele przezwyciężyć problemów, żeby przygotować armię, ale to się udało. Nie zapominajmy, że to była nie tylko wojna militarna, ale też wojna o duszę Europy i o duszę Polaków, a Polacy okazali się narodem bardzo odpornym na komunizm" - mówił podczas otwarcia wystawy Mateusz Stąsiek, konsul RP w Londynie.

"Tą wystawą chcemy zwrócić uwagę na wątek, który jest trochę pomijany - zaangażowania sztuki w zwycięstwo nad bolszewikami. To była wojna światów, wojna między cywilizacjami i tak była pojmowana od strony ideologicznej, zarówno przez Polaków, jak i bolszewików. Zwłaszcza na plakatach można zaobserwować, w jaki sposób obie strony widziały siebie nawzajem, w jaki sposób obie strony prowadziły tę walkę, która ostatecznie była zwycięska dla Polaków także w tej warstwie ideologicznej" - wskazała Dobrosława Platt, dyrektor Biblioteki Polskiej POSK w Londynie, która przygotowała wystawę.

Wystawa, która została zorganizowana przy finansowym wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, będzie dostępna także w wersji online.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Otwarto wystawę poświęconą sztuce i propagandzie w wojnie z bolszewikami

10. kolejny dzień, w którym do wybrzeża hrabstwa Kent dopłynęli imigranci

Mimo podejmowanych przez brytyjskie władze wysiłków bezprecedensowy napływ nielegalnych imigrantów przez kanał La Manche nie ustaje. Czwartek jest 10. kolejnym dniem, w którym do hrabstwa Kent w południowo-wschodniej Anglii dotarli migranci.

Statystyki za czwartek zostaną podane dzień później, ale wiadomo, że już przed południem brytyjska straż graniczna odtransportowała na brzeg co najmniej jedną grupę migrantów płynących na niewielkiej łodzi przez kanał La Manche. W środę takich łodzi, które albo przechwycono na brzegu, albo po drodze, było sześć, a na ich pokładach znajdowało się 71 osób.

To oznacza, że od początku sierpnia przy próbie przedostania się do Wielkiej Brytanii drogą morską schwytano już ponad 650 osób - z czego aż 235 w ubiegły czwartek 6 sierpnia, gdy pobity został rekord, jeśli chodzi o zatrzymanych w ciągu jednej doby nielegalnych imigrantów.

Natomiast od początku roku ta liczba przekroczyła już 4 tys., co jak wylicza stacja Sky News, jest ośmiokrotnym wzrostem w stosunku do analogicznego okresu zeszłego roku. Powodem tego gwałtownego wzrostu w ostatnich tygodniach jest po części ładna pogoda, która ułatwia przeprawę, ale po części zapewne obawa, iż po wejściu w życie w Wielkiej Brytanii od początku 2021 roku nowych przepisów imigracyjnych, przedostanie się to tego kraju będzie trudniejsze.

Władze hrabstwa Kent, które znajduje się w najbliższej odległości od Francji i do którego trafia w efekcie zdecydowana większość imigrantów, ostrzegły w czwartek, że są o kilka dni od sytuacji, gdy nie będą już w stanie przyjmować kolejnych wyławianych i odtransportowywanych na brzeg migrantów.

Od kilku dni brytyjską straż graniczną w patrolowaniu wód kanału La Manche wspierają samoloty patrolowe Royal Air Force, ale brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych chciałoby do tego zaangażować także okręty Royal Navy. Równolegle trwają polityczne rozmowy z władzami w Paryżu, które zdaniem Londynu, nie robią wystarczająco dużo, by powstrzymać imigrantów przed wyruszeniem z francuskiego wybrzeża przez kanał La Manche.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

10. kolejny dzień, w którym do wybrzeża hrabstwa Kent dopłynęli imigranci

W.Brytania wzywa władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy

Brytyjski rząd wezwał w poniedziałek władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy i do respektowania aspiracji wyrażanych przez naród białoruski.

"Zjednoczone Królestwo wzywa rząd Białorusi do powstrzymania się od dalszych aktów przemocy w następstwie obarczonych poważnymi błędami wyborów prezydenckich. Przemoc i próby tłumienia protestów przez władze białoruskie są całkowicie nie do przyjęcia" - napisał w oświadczeniu James Duddridge, podsekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych.

Wskazał, że oprócz uwięzienia kandydatów opozycji, dziennikarzy i pokojowo protestujących, w całym procesie wyborczym brakowało przejrzystości. Wyraził zaniepokojenie, że niewydanie przez Białoruś na czas zaproszenia uniemożliwiło Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Radzie Europy obserwowanie procesu wyborczego, zaś fakt, że pracownikom ambasady brytyjskiej i innym członkom społeczności dyplomatycznej utrudniano wykonywanie obowiązków przy obserwacji wyborów określił jako nie do przyjęcia.

"W trakcie tej kampanii wyborczej byliśmy świadkami domagania się przez naród białoruski demokracji, podstawowych wolności i prawa do decydowania o swojej przyszłości w niezależnej, suwerennej Białorusi. Wielka Brytania, wraz z naszymi międzynarodowymi partnerami, wzywa rząd Białorusi do wypełnienia międzynarodowych zobowiązań i realizacji aspiracji narodu białoruskiego" - dodał Duddridge.

Według wstępnych wyników podanych przez w poniedziałek przez białoruską Centralną Komisję Wyborczą, w niedzielnym głosowaniu ubiegający się po raz kolejny o reelekcję Aleksandr Łukaszenka uzyskał 80,08 proc. głosów, a na drugim miejscu uplasowała się kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska z 10,09 proc. poparcia. Cichanouska zaskarżyła te wyniki do CKW i oświadczyła, że to ona wygrała wybory.

Jak poinformowało w poniedziałek białoruskie MSZ, w noc powyborczą zatrzymano w całym kraju ok. 3 tys. osób uczestniczących w protestach.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

W.Brytania wzywa władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy

Z powodu epidemii koronawirusa skromne obchody 70. urodzin księżniczki Anny

Podobnie jak to miało miejsce w ostatnich miesiącach w przypadku innych członków brytyjskiej rodziny królewskiej, także przypadające w sobotę 70. urodziny księżniczki Anny, jedynej córki królowej Elżbiety II i księcia Filipa, obchodzone są bardzo skromnie ze względu na epidemię Covid-19.

Z okazji urodzin opublikowano trzy portrety księżniczki Anny, wykonane - jeszcze przed epidemią - przez brytyjskiego fotografa Johna Swannella, który od wielu lat fotografuje członków rodziny królewskiej. Zgodnie z tradycją, która przewiduje, że wyżsi rangą członkowie rodziny królewskiej przy okazji okrągłych urodzin otrzymują honorowe promocje wojskowe, Anna została awansowana na stopień generała British Army oraz marszałka Royal Air Force. Ponadto stacja ITV wyemituje film dokumentalny, pokazujący ją w mniej oficjalnych sytuacjach.

Z powodu epidemii koronawirusa i wprowadzonych z tego powodu restrykcji, w tym roku bardzo ograniczone zostały już urodziny Elżbiety II i księcia Filipa.

Księżniczka Anna urodziła się w 1950 roku, jako drugie dziecko i jedyna córka królowej i księcia Filipa. Jest obecnie 14. w kolejce do brytyjskiego tronu. Jest entuzjastką jazdy konnej, a w 1976 roku jako pierwszy członek brytyjskiej rodziny królewskiej startowała w igrzyskach olimpijskich.

W 1973 roku po raz pierwszy wyszła za mąż za kapitana Marka Phillipsa, z którym ma dwójkę dzieci, Petera i Zarę. W 1974 roku para przeżyła próbę porwania, gdy ich samochód został zatrzymany przez niedoszłego porywacza w drodze do Pałacu Buckingham.

Pierwsze małżeństwo księżniczki Anny skończyło się rozwodem po 19 latach, a w 1992 roku wyszła ona za mąż za wiceadmirała Tima Laurence'a. Jest znana z działalności charytatywnej, szczególnie na rzecz poprawy stanu zdrowia w krajach rozwijających się oraz edukacji dzieci.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter/ RoyalFamily

Z powodu epidemii koronawirusa skromne obchody 70. urodzin księżniczki Anny

Dalsze luzowanie restrykcji i wyższe kary za łamanie przepisów

Dalsze luzowanie w Anglii restrykcji koronawirusowych, które przed dwoma tygodniami zostało wstrzymane z powodu rosnącej ponownie liczby zakażeń, może od soboty zostać wznowione - ogłosił w czwartek brytyjski rząd.

"Dziś możemy ogłosić kilka dalszych zmian, które pozwolą większej liczbie osób wrócić do pracy, a ludziom do tego, czego im brakowało. Jednakże, jak zawsze powtarzam, nie zawahamy się przed uruchomieniem hamulców, jeśli zajdzie taka potrzeba, ani przed dalszym wdrażaniem lokalnych blokad, by zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa" - oświadczył premier Boris Johnson.

W ramach zmian wchodzących w życie od soboty teatry i sale koncertowe w zamkniętych przestrzeniach mogą wznowić działalność z udziałem ograniczonej publiczności, mogą się odbywać przyjęcia weselne do 30 osób i w formie posiłków przy stołach, w obiektach sportowych i salach konferencyjnych rozpoczną się próby wydarzeń z udziałem publiczności, co ma pozwolić na ich pełne otwarcie od października, wznowić działalność mogą kasyna, kręgielnie i lodowiska, zaś w salonach kosmetycznych mogą być wykonywane usługi wymagające bliskiego kontaktu.

Te złagodzenie restrykcji nie dotyczy jednak kilkunastu miast i miejscowości, gdzie w związku z rosnącą liczbą zakażeń wprowadzono lokalne obostrzenia.

Zarazem rząd ogłosił podniesienie kar dla osób, które nie przestrzegają nakazu zasłaniania twarzy, tam gdzie jest to wymagane oraz organizują nielegalne zgromadzenia. "Większość ludzi w kraju przestrzega zasad i robi, co w ich mocy, aby kontrolować wirusa, ale musimy pozostać skoncentrowani i nie możemy popadać w samozadowolenie. Dlatego wzmacniamy uprawnienia wykonawcze, aby je wykorzystać przeciwko tym, którzy wielokrotnie łamią zasady" - oświadczył Johnson.

Zgodnie z aktualnymi zasadami, osoby, które nie zasłaniają twarzy, tam gdzie jest to wymagane, otrzymują grzywnę w wysokości 100 funtów, ale jest ona zmniejszana do 50 funtów, jeśli zostanie zapłacona w ciągu 14 dni. Nowe przepisy przewidują, że kara za każde kolejne wykroczenie będzie podwajana, do maksymalnej wysokości 3200 funtów. W Anglii zasłanianie twarzy jest obowiązkowe w wielu pomieszczeniach zamkniętych, w tym w środkach transportu publicznego, sklepach i muzeach.

Z kolei osoby odpowiedzialne za organizację nielegalnych imprez i zgromadzeń powyżej 30 osób mogą zostać ukarane grzywną do 10 tys. funtów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / GoldenCrossCDF

Dalsze luzowanie restrykcji i wyższe kary za łamanie przepisów

Władze Bristolu zdjęły samowolnie postawiony posąg demonstrantki z BLM

Władze miejskie Bristolu w południowo-zachodniej Anglii zdjęły w czwartek rano z cokołu posąg czarnoskórej demonstrantki z ruchu Black Lives Matter, który 24 godziny wcześniej brytyjski artysta samowolnie postawił na miejscu obalonego przez tłum pomnika Edwarda Colstona.

Burmistrz Bristolu Marvin Reed, który sam ma jamajskie korzenie, a po obaleniu pomnika Colstona mówił, że jego obecność była afrontem dla czarnoskórych mieszkańców miasta, już w środę oświadczył, że nowy posąg został ustawiony bez zezwolenia i to mieszkańcy miasta muszą zdecydować, co zrobić z pustym cokołem.

"Musimy podejść do sprawy mądrze, dlatego rozpoczęliśmy proces, który koncentruje się wokół komisji historycznej opowiadającej pełną historię Bristolu, tak aby mieszkańcy miasta byli lepiej poinformowani i mogli wspólnie decydować, kogo i gdzie chcą uhonorować" - powiedział.

7 czerwca podczas antyrasistowskiej demonstracji Black Lives Matter tłum obalił, a następnie pomazał sprayem i wrzucił do portu pomnik Edwarda Colstona, żyjącego na przełomie XVII i XVIII w. zasłużonego dla miasta kupca, posła i filantropa oraz handlarza niewolników.

W środę wcześnie rano znany brytyjski artysta Marc Quinn ustawił na pustym cokole wykonany przez siebie posąg przedstawiający jedną z protestujących - Jen Reid. Po obaleniu pomnika Colstona weszła ona na cokół, pozując z uniesioną pięścią. Rzeźba zatytułowana "Przypływ mocy (Jen Reid)" przedstawia właśnie tę scenę. Quinn wyjaśniał, że rzeźba z założenia ma mieć charakter tymczasowej instalacji, która będzie skłaniać mieszkańców do zastanawiania się i dyskutowania nad kwestią rasizmu.

Jak poinformowały władze Bristolu, rzeźba będzie przechowywana w miejskim muzeum, do czasu aż Quinn ją zabierze bądź zdecyduje się na podarowanie jej placówce. Rees dodał, że byłoby to mile widziane, biorąc pod uwagę, że władze musiały pokryć koszty zdjęcia posągu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / Pigman

Władze Bristolu zdjęły samowolnie postawiony posąg demonstrantki z BLM

Kilkadziesiąt tysięcy ludzi próbowało wrócić przed kwarantanną

Kilkadziesiąt tysięcy Brytyjczyków próbowało niemal za wszelką cenę wrócić do kraju przed wejściem w życie w sobotę wcześnie rano obowiązku kwarantanny dla przyjeżdżających z Francji, Holandii i czterech innych terytoriów.

Najtrudniejsza sytuacja była na lotniskach, dworcach kolejowych i w portach we Francji, która jest drugim najpopularniejszym kierunkiem wyjazdów zagranicznych Brytyjczyków. Jak szacował brytyjski rząd, w momencie, gdy zapowiedziano przywrócenie kwarantanny - co miało miejsce w czwartek o 22.00 - we Francji przebywało ok. 160 tys. Brytyjczyków.

Na razie nie ma statystyk, ilu osobom ostatecznie udało się wrócić do kraju przed godz. 4.00 w sobotę, ale jak relacjonują media, próby takie podejmowało kilkadziesiąt tysięcy osób. Rzecznik Eurotunnel Le Shuttle, spółki, która obsługuje pociągi kursujące przez tunel pod kanałem La Manche, powiedział, że w ciągu pierwszej godziny po zapowiedzi kwarantanny bilet próbowało kupić 12 tys. osób, podczas gdy normalnie jest około kilkaset wejść na stronę internetową w ciągu godziny.

Wszystkie pociągi w piątek były wypełnione do ostatniego miejsca i to mimo że spółka podstawiła dodatkowe składy. Najtańszy bilet z Paryża do Londynu na piątek kosztował 210 funtów, podczas gdy w sobotę za taki sam przejazd trzeba zapłacić 165 funtów.

Szczególnie duże oburzenie budzi działanie linii lotniczych, w których ceny biletów po ogłoszeniu kwarantanny wzrosły kilkakrotnie. Jak podaje stacja Sky News, bilet na lot British Airways z Paryża na londyńskie lotnisko Heathrow na piątkowy wieczór kosztował 452 funty, podczas gdy za taki sam lot w sobotę trzeba zapłacić zaledwie 66 funtów. W podobnym stopniu skoczyły ceny na wszystkie przeloty z Francji do Wielkiej Brytanii.

Również promy kursujące przez kanał La Manche były pełne, mimo że operatorzy - P&O Ferries i DFDS Ferries - zorganizowali cztery dodatkowe kursy.

Część osób, które musiały wcześniej niż planowały wrócić do kraju lub którym się to nie udało, narzeka na to, że pomiędzy ogłoszeniem kwarantanny a jej wejściem w życie upłynęło zaledwie 30 godzin, ale brytyjski rząd kilkakrotnie ostrzegał, że nie zawaha się podejmować zdecydowanych decyzji, jeśli w jakimś kraju nastąpi gwałtowny wzrost liczby nowych zakażeń. We Francji w ciągu tygodnia przed wprowadzeniem przez brytyjski rząd kwarantanny nastąpił 66-procentowy wzrost liczby nowych przypadków i prasa powszechnie wskazywała, że będzie ona następnym krajem zdjętym z "zielonej listy".

Oprócz Francji od soboty rano obowiązek 14-dniowej kwarantanny przywrócono dla przyjeżdżających z Holandii, Malty, Monako, Turks i Caicos oraz Aruby.

Za nieprzestrzeganie kwarantanny w Anglii, Walii i Irlandii Północnej grozi kara w wysokości 1000 funtów, w Szkocji - 480.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter/ LeShuttle

Kilkadziesiąt tysięcy ludzi próbowało wrócić przed kwarantanną

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Francji, Holandii i Malty

Od soboty rano wszyscy przyjeżdżający z Francji, Holandii oraz Malty muszą przejść w Wielkiej Brytanii obowiązkową 14-dniową kwarantannę - ogłosił w czwartek późnym wieczorem brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Obowiązkiem kwarantanny, który wchodzi w życie o 4 rano w sobotę, objęci będą ponadto przyjeżdżający z Monako, brytyjskiego terytorium zależnego Turks i Caicos oraz Aruby, leżącej na Karaibach części Królestwa Niderlandów.

"Dziś wieczorem ogłaszamy, że zostanie wprowadzona kwarantanna dla przyjazdów z kilku miejsc, w tym z Francji i Holandii. Ponieważ tak ciężko pracowaliśmy, aby sprowadzić w dół liczbę przypadków, nie możemy sobie pozwolić na ponowny ich import z innych miejsc" - oświadczył Shapps.

Informacja ta została podana zaledwie kilka godzin po tym, jak brytyjski premier Boris Johnson oświadczył, że będzie "absolutnie bezwzględny" przy podejmowaniu decyzji o wprowadzaniu kwarantanny dla przyjazdów z państw, gdzie szybko rośnie liczba zakażeń.

"Musimy być absolutnie bezwzględni w tej kwestii, nawet wobec naszych najbliższych i najdroższych przyjaciół i partnerów. Myślę, że wszyscy to rozumieją. Przyjrzymy się danym dziś po południu, sprawdzając, dokąd zmierza Francja i inne kraje" - mówił Johnson.

We środę władze francuskie poinformowały o wykryciu w ciągu minionej doby 2524 nowych zakażeń, co jest najwyższą liczbą od czasu złagodzenia w tym kraju wprowadzonych restrykcji. To oznacza wzrost ich liczby w ciągu tygodnia o 66 proc. W przypadku Holandii liczba zakażeń zwiększyła się o 52 proc., a na Malcie - o 105 proc.

Francja jest dla Brytyjczyków drugim najpopularniejszym kierunkiem wyjazdów zagranicznych - po Hiszpanii. W zeszłym roku odwiedziło ją 10,35 mln obywateli brytyjskich. Jednocześnie ministerstwo spraw zagranicznych zaleciło, aby powstrzymać się od wszelkich wyjazdów do tego kraju, o ile nie są one absolutnie konieczne.

Ogłoszona na początku lipca lista państw i terytoriów, z których przyjazd do Wielkiej Brytanii nie łączy się z obowiązkiem kwarantanny, liczyła początkowo 73 pozycje, z czego 14 to brytyjskie terytoria zamorskie. Jeszcze przed wejściem w życie listy została z niej zdjęta Serbia, a później Hiszpania, Luksemburg, Belgia, Andora i Bahamy, zaś dopisano do niej Malezję i Brunei.

Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi w Anglii, Walii i Irlandii Północnej kara w wysokości 1000 funtów, a w Szkocji - 480.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Francji, Holandii i Malty

Michel: wolność słowa i prawa człowieka muszą być przestrzegane na Białorusi

"Przemoc wobec protestujących nie jest odpowiedzią Białorusio. Wolność słowa, wolność zgromadzeń, podstawowe prawa człowieka muszą być przestrzegane" - napisał w poniedziałek szef Rady Europejskiej Charles Michel na Twitterze.

To reakcja Michela na starcia demonstrantów z siłami bezpieczeństwa, do których doszło w Mińsku po zakończeniu niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi.

Według wstępnych wyników w wyborach zwyciężył urzędujący prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka, zdobywając 80,23 proc. głosów. Jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska otrzymała 9,9 proc.

Niezależni obserwatorzy twierdzą, że w czasie wyborów dochodziło do licznych nieprawidłowości, a frekwencja w lokalach wyborczych była zawyżana. Żadnych nieprawidłowości w przebiegu wyborów nie zaobserwowali obserwatorzy poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw.

Wieczorem na ulicach Mińska doszło do protestów, które zostały stłumione przez siły bezpieczeństwa. Według centrum obrony praw człowieka Wiasna w wyniku tych starć zginęła co najmniej jedna osoba, a trzy zostały poważnie ranne. Zatrzymano co najmniej 120 osób, ale liczba ta jest zapewne większa. Do starć doszło też w Grodnie, w Witebsku i innych miastach. MSW Białorusi zdementowało informację o śmierci jednego z uczestników protestów.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

Michel: wolność słowa i prawa człowieka muszą być przestrzegane na Białorusi

Obchody 75. rocznicy zwycięstwa nad Japonią w II wojnie światowej

Członkowie rodziny królewskiej, premier Boris Johnson i minister obrony Ben Wallace przewodzą brytyjskim obchodom przypadającej w sobotę 75. rocznicy kapitulacji Japonii, co zakończyło II wojnę światową.

"Wśród radości z zakończenia konfliktu pamiętaliśmy także, tak jak dzisiaj, o strasznych zniszczeniach, jakie on przyniósł, i o kosztach, jakie poniosło tak wielu. Książę Filip i ja przyłączamy się do wielu ludzi na całym świecie, aby podziękować mężczyznom i kobietom z całej Wspólnoty Narodów oraz narodów sojuszniczych, którzy tak dzielnie walczyli o wolność, którą dziś wysoko cenimy" - napisała brytyjska królowa Elżbieta II.

Jej mąż, książę Filip, który przed trzema laty ze względu na wiek wycofał się z życia publicznego, pojawi się na wyświetlanych na billboardach w całym kraju zdjęciach żyjących jeszcze weteranów wojny na Dalekim Wschodzie. 99-letni obecnie Filip służył w brytyjskiej marynarce wojennej i był na pokładzie niszczyciela HMS Whelp w Zatoce Tokijskiej, kiedy ogłoszono kapitulację Japonii.

W głównych uroczystościach rocznicowych, które odbyły się w brytyjskim Arboretum Narodowym w Alrewas w hrabstwie Staffordshire w środkowej Anglii, wzięli udział następca tronu, książę Karol wraz księżną Camillą, premier Johnson, a także niewielka grupa weteranów walk na Dalekim Wschodzie. Uroczystości zaczęły się od dwóch minut ciszy ku pamięci poległych w konflikcie.

"Zbyt często ci, którzy służyli na Dalekim Wschodzie, byli nazywani +zapomnianą armią+ w zapomnianej wojnie. Liczni żołnierze, pielęgniarki i inni członkowie personelu czuło gniew i rozczarowanie z powodu tego, jak zostali potraktowani, gdy w końcu wrócili do domu z wojny, która z punktu widzenia społeczeństwa zakończyła się 8 maja 1945 roku. Pozwólcie nam potwierdzić, że nie zostali zapomniani, jesteście szanowani, macie naszą wdzięczność i szacunek z całego serca i przez cały czas" - powiedział książę Karol.

"W 75. rocznicę zakończenia II wojny światowej oddajemy hołd bohaterom, którzy przebyli tysiące mil w górach, na wyspach i w dżunglach Azji. Nie mogli świętować zwycięstwa w Europie i byli wśród ostatnich, którzy wrócili do domu - uznajemy dziś odwagę i dzielność tych, którzy w obliczu przeciwności losu przywrócili światu pokój i dobrobyt. Ich niezmierzona ofiara zmieniła bieg historii i podczas dzisiejszych obchodów korzystamy z okazji, by powiedzieć to, co powinno być mówione każdego dnia - dziękujemy wam" - oświadczył z kolei Johnson, który oprócz tego wystosował specjalny list do weteranów.

W Londynie minister obrony Wallace złożył wieniec pod The Cenotaph, monumencie ku czci poległych w czasie obu wojen światowych.

Elementem uroczystości rocznicowych będzie też przelot samolotów Red Arrows, sekcji akrobatycznej Royal Air Force, nad Belfastem, Cardiff i Londynem. W planach był także przelot nad Edynburgiem, ale w ostatniej chwili został odwołany ze względu na złą pogodę w stolicy Szkocji.

Obchodzony 15 sierpnia dzień zwycięstwa nad Japonią jest rocznicą ogłoszenia przez ten kraj kapitulacji, o czym poinformował w przemówieniu radiowym ówczesny cesarz Hirohito. Samo podpisanie kapitulacji miało miejsce 2 września 1945 roku.

Szacuje się, że na wojnie z Japonią zginęło 71 tys. żołnierzy brytyjskich i z innych państw Wspólnoty Narodów. Liczba ta obejmuje ponad 12 tys. jeńców wojennych, którzy zmarli w japońskiej niewoli. Uważa się, że w trakcie konfliktu śmierć poniosło ponad 2,5 mln japońskich żołnierzy i cywilów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obchody 75. rocznicy zwycięstwa nad Japonią w II wojnie światowej

Rozpoczęto testy brytyjskiej aplikacji monitorującej epidemię koronawirusa

Mieszkańcy Wyspy Wight oraz podlondyńskiej gminy Newham od dziś mogą korzystać z opracowanej przy udziale Google'a i Apple'a aplikacji służącej do monitorowania rozprzestrzeniania się koronawirusa, która ma pomóc w opanowaniu epidemii - podaje w czwartek BBC.

Oprócz mieszkańców Newham i Wyspy Wight w testach aplikacji do monitorowania rozprzestrzeniania się wirusa powodujacego chorobę COVID-19 bierze też udział grupa ochotników z innych regionów kraju, którzy odpowiedzieli na apel wystosowany w tej sprawie przez brytyjską służbę zdrowia - NHS.

Brytyjska aplikacja działa na tej samej zasadzie, co analogiczne rozwiązania przygotowane przez wiele innych państw w oparciu o system udostępniony przez koncerny Apple i Google. Właściciel wyposażonego w program smartfona ma otrzymać ostrzeżenie w wypadku spotkania innego użytkownika aplikacji zarażonego koronawirusem. Alert zostanie wysłany po spędzeniu co najmniej 15 minut w odległości 2 metrów lub mniejszej od nosiciela wirusa. W takiej sytuacji użytkownik zostanie poproszony o samoizolację przez okres 14 dni. Podstawą działania aplikacji jest łączność Bluetooth.

Brytyjskie władze uzasadniają przeprowadzenie testów aplikacji na ograniczonej grupie użytkowników koniecznością upewnienia się co do tego, czy program nie będzie generował istotnej liczby fałszywych alertów, co prowadziłoby do nieuzasadnionego wysyłania na kwarantannę zbyt wielu osób. Tak działo się w ostatnich tygodniach m.in.. w Izraelu. Kraj ten korzysta jednak z zupełnie innej technologii.

Poza systemem ostrzegającym o spotkaniu osoby zarażonej brytyjska aplikacja jest wyposażona w kilka innych funkcji, takich jak: alert o istnieniu ogniska koronawirusa w pobliżu miejsca zamieszkania, oparta na skanowaniu kodów QR przypisanych do odwiedzanych miejsc funkcja informująca o tym, czy były one odwiedzane przez osoby zarażone, a także narzędzie umożliwiającą diagnozowanie symptomów COVID-19, zamówienie bezpłatnego testu, a następnie otrzymanie jego wyniku za pośrednictwem aplikacji.

Narzędzie na razie dostępne jest w pięciu językach. W planach są kolejne. (PAP)

Obraz free stock photos from www.picjumbo.com z Pixabay 

Rozpoczęto testy brytyjskiej aplikacji monitorującej epidemię koronawirusa

AP: do połowy września Huaweiowi skończą się czipy do smartfonów

Czipy Kirin do produkcji smartfonów wystarczą Huaweiowi jedynie do połowy września - twierdzi agencja Associated Press. Od maja 2019 r. chiński potentat znajduje się na tzw. czarnej liście ministerstwa handlu USA i nie może kupować amerykańskich komponentów.

Produkcja czipów Kirin opiera się na amerykańskiej technologii, z której korzystają zakontraktowane przez chiński koncern firmy dostarczające mu podzespoły - poinformował prezes działu konsumenckiego Huaweia Richard Yu. Według niego zapasy podzespołów, jakimi obecnie dysponuje gigant elektroniki, wystarczą na kontynuację produkcji do 15 września.

"W wyniku kolejnej fali sankcji nałożonych na nas przez USA, producenci czipów, z którymi współpracujemy, zdecydowali się przyjmować nasze zamówienia jedynie do 15 maja" - wyjaśnił Yu i podkreślił, że brak możliwości dalszej współpracy z dostawcami będzie dla Huaweia "dużą stratą".

Chiński dostawca sprzętu telekomunikacyjnego według Yu nie dysponuje kolejnymi podzespołami ani możliwościami ich pozyskiwania dla produkcji smartfonów, których sprzedaż ostatnio przebiła wyniki głównego rywala koncernu - południowokoreańskiej firmy Samsung. Po raz pierwszy Huawei osiągnął prymat w sprzedaży tych urządzeń, z globalnym wynikiem 55,8 mln sprzedanych telefonów, w drugim kwartale tego roku (dane firmy Canalys).

Dziennik "Wall Street Journal" podaje, że o możliwość sprzedaży swoich podzespołów Huaweiowi ubiega się obecnie m.in. amerykański koncern Qualcomm. Zdaniem firmy, jeśli USA nie zmienią nastawienia do współpracy z chińskim producentem, jej zagraniczni rywale dzięki współpracy z Huaweiem zyskają przewagę konkurencyjną. (PAP)

Obraz THAM YUAN YUAN z Pixabay 

AP: do połowy września Huaweiowi skończą się czipy do smartfonów

100 lat temu Polska odniosła zwycięstwo w bitwie z Rosją bolszewicką

15 sierpnia uznawany jest za rocznicę polskiego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Ta ogromna batalia tocząca się na obszarze pomiędzy Dęblinem a granicą z Prusami Wschodnimi była sumą kilku starć, o których wyniku przesądziły determinacja polskiego dowództwa i żołnierzy oraz doskonale przygotowany plan działań.

Wojna polsko-bolszewicka rozpoczęła się krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Armia Czerwona stopniowo zajmowała obszary opuszczane przez siły niemieckie. Pod koniec grudnia 1918 r. po raz pierwszy starła się z oddziałami polskiej samoobrony w Wilnie. Celem działań bolszewików nie było jednak wyłącznie przywrócenie granic imperium rosyjskiego sprzed marca 1918 r., lecz przede wszystkim udzielenie pomocy komunistom, którzy w tym samym okresie próbowali rozpocząć rewolucję w Niemczech i w krajach powstałych z rozpadu Austro-Węgier. Moskwa dążyła więc do przeniesienia ognia rewolucji na zachód. Na jej drodze stała odrodzona Polska.

Walki polsko-bolszewickie na Białorusi trwały do października 1919 r. Przerwały je na trzy miesiące rozmowy pokojowe, które toczyły się w Moskwie i w Mikaszewiczach na Polesiu. Były one swoistą „zasłoną dymną”, bolszewicy cały czas bowiem przygotowywali plany inwazji przeciwko Polsce. Poza tym uwolnienie części sił Armii Czerwonej pozwoliło bolszewikom zadać ciężkie straty wojskom „białego generała” Antona Denikina, a także zmusić ukraińskiego przywódcę, walczącego zarówno z Rosjanami, jak i z Polakami, Semena Petlurę do wycofania się na terytorium Polski. Klęska Ukraińskiej Republiki Ludowej sprawiła, że front walk z bolszewikami liczył odtąd niemal tysiąc kilometrów. Nadziei na zwycięstwo Józef Piłsudski upatrywał w idei federacji krajów tej części Europy, która mogła być zaporą dla zamierzeń bolszewików. W kwietniu zawarł z Petlurą porozumienie – w zamian za uznanie przez Ukrainę praw Polski do Małopolski Wschodniej (zwłaszcza do Lwowa) Polska uznała rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej. Podpisano też wspólną konwencję wojskową. Po błyskawicznej ofensywie 7 maja 1920 r. siły polsko-ukraińskie wkroczyły do Kijowa. Inicjatywa Petlury i Piłsudskiego nie spotkała się jednak z większym poparciem społeczeństwa ukraińskiego, które pozostało obojętne.

Bolszewicy przygotowywali się jednak do wielkiej ofensywy z obszaru wschodniej Białorusi. Kilka miesięcy względnego spokoju pozwoliło im na przerzucenie w ten rejon oddziałów walczących dotąd z białymi generałami. Jej dowódcą miał być Michaił Tuchaczewski, jeden z najzdolniejszych oficerów sowieckich. Zdecydowany atak Tuchaczewskiego miał na celu zdobycie Warszawy, jednocześnie armia Siemiona Budionnego zaatakowała Polaków w rejonie Lwowa, a korpus kawalerii Gaj-Chana miał opanować północne Mazowsze, aby w ten sposób otoczyć i ostatecznie pokonać siły polskie. Przekroczenie Wisły byłoby niemal jednoznaczne z zajęciem pozostałej części Polski i wkroczeniem do Niemiec. Na południu ofensywę w kierunku Lwowa miały prowadzić armie Frontu Południowo-Zachodniego dowodzone, przez Aleksandra Jegorowa. Pomiędzy nimi, ze względu na trudny teren Polesia, miały operować jedynie słabe zgrupowania pomocnicze. Pierwsza majowa ofensywa zakończyła się porażką bolszewików. Dopiero 4 lipca Tuchaczewski rozpoczął swój marsz na Warszawę. Przewaga jego oddziałów nad polskimi wynosiła 3:1.

W czerwcu i na początku lipca 1920 r. polscy politycy wydawali się nie doceniać skali zagrożenia. Mnożyły się konflikty polityczne i wysuwane wobec Piłsudskiego oskarżenia o nieudolne dowodzenie armią. Dopiero w połowie czerwca pojawiła się koncepcja powołania rządu jedności narodowej. 23 06 powołano gabinet premiera Władysława Grabskiego. W nowym składzie brakowało jednak polityków lewicy i ludowców. Problemem był również brak przedstawicieli tych partii w Radzie Obrony Państwa. Część polityków uważała, że możliwe jest zawarcie kompromisowego pokoju z Rosją Sowiecką. Taką desperacką próbę podjął Grabski. Podczas konferencji w Spa przyjął wymuszaną przez Wielką Brytanię propozycję pokojową, zakładającą ustalenie linii Curzona jako przyszłej granicy polsko-sowieckiej oraz zwołanie środkowoeuropejskiej konferencji pokojowej. Przyjęte warunki wywołały oburzenie opinii publicznej i doprowadziły do dymisji rady ministrów Grabskiego. Nowym premierem ponadpartyjnego rządu został Wincenty Witos. Jego nominacja miała zjednać w idei obrony państwa chłopów i robotników. „Od Was, bracia włościanie, zależy, czy Polska będzie wolnym państwem ludowym, w którym lud będzie rządził i żył szczęśliwie, czy też stanie się niewolnikiem Moskwy” – głosiła odezwa z 30 lipca nawołująca do walki z najazdem bolszewickim.

Tymczasem bolszewicy przystąpili do tworzenia w Polsce nowej, podporządkowanej sobie Polskiej Republiki Sowieckiej. Od końca lipca niewielka grupa działaczy sowieckich polskiego pochodzenia tworzyła Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski (Polrewkom). W jego skład wszedł m.in. twórca sowieckiej bezpieki Feliks Dzierżyński. W manifeście opublikowanym w Białymstoku polscy bolszewicy zapowiadali obalenie rządów „szlachecko-burżuazyjnych”, nacjonalizację przemysłu i reformę rolną.

Klęski na froncie przyniosły także zmianę na jednym z kluczowych stanowisk wojskowych. 22 lipca nowym szefem sztabu został doświadczony gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski. Jego nominacja była powiewem optymizmu dla armii przytłoczonej skalą klęsk. Podczas posiedzeń Rady Obrony Państwa z ostatnich dni lipca mówił m.in., że „żołnierz bolszewicki jest zupełnie wyczerpany”, a „sytuacja poprawia się z każdą chwilą”. Obie te opinie były zgodne z prawdą: siły Michaiła Tuchaczewskiego topniały z każdym dniem, ich morale było coraz gorsze. Sytuację polskiej obrony poprawiało również wstępowanie w szeregi utworzonej 8 lipca Armii Ochotniczej. Na jej czele stanął obdarzony wielkim autorytetem twórca Błękitnej Armii, gen. Józef Haller.

Mimo to na drodze Armii Czerwonej padały kolejne polskie miasta. 14 lipca bolszewicy zajęli Wilno, a pięć dni później Grodno, 1 sierpnia zaś Brześć nad Bugiem, Bielsk Podlaski i Białystok. 1 Armia podczas odwrotu straciła połowę żołnierzy. Nieco lepsza sytuacja panowała na południowym odcinku frontu. Wydawało się, że stolica jest nie do obrony. Jednak w czasie, gdy Armia Czerwona mobilizowała ostatnie rezerwy do ostatecznego natarcia, polskie dowództwo zaczynało dostrzegać szansę na zwycięstwo.

Marszałek Józef Piłsudski już w pierwszej połowie lipca planował doprowadzenie do wielkiej batalii. Początkowo zamierzał zatrzymać odwrót polskiej armii na linii Narwi i Bugu. Jednak szybszy odwrót polskich wojsk wymuszał wybranie nowej lokalizacji. Bitwa Warszawska rozegrana została zgodnie z planem operacyjnym, który na podstawie ogólnej koncepcji Piłsudskiego opracowali szef sztabu generalnego gen. Tadeusz Rozwadowski, płk Tadeusz Piskor i kpt. Bronisław Regulski. Operacja składała się z trzech skoordynowanych, choć oddzielonych faz. Kluczem do jej powodzenia miała być obrona przedmościa warszawskiego, czyli wschodnich granic stolicy. Północnego odcinka frontu wzdłuż linii Wisły miała strzec 5 Armia gen. Władysława Sikorskiego. Na południu, znad rzeki Wieprz, uderzenia na słabe siły tzw. Grupy Mozyrskiej miały dokonać oddziały pod dowództwem Piłsudskiego. Plan działań został zatwierdzony 6 sierpnia.

Polakom sprzyjała niemal pełna wiedza na temat zamiarów sowieckiego dowództwa. Polski radiowywiad i kryptografowie z por. Janem Kowalewskim niemal na bieżąco odszyfrowywali sowieckie depesze, które natychmiast trafiały do polskiego sztabu. 12 sierpnia radiowywiad przejął zaszyfrowany przy pomocy nowego szyfru o kryptonimie „Rewolucja” rozkaz natarcia na Warszawę. Stolicę miały bezpośrednio atakować trzy armie: III, XV i XVI, natomiast IV Armia wraz z konnym korpusem Gaj-Chana maszerowała na Włocławek i Toruń z zamiarem przejścia Wisły na Kujawach, powrotu na południe i wzięcia stolicy w kleszcze od zachodu. Tego dnia Wódz Naczelny wyjeżdżał z Warszawy do Puław w celu objęcia dowództwa grupą uderzeniową nad Wieprzem. Odszyfrowana depesza stanowiła potwierdzenie słuszności opracowanego w polskim sztabie planu bitwy. Niebagatelną rolę w przygotowaniach do batalii odegrało rozpoznanie powietrzne. Bezcenne dla zwycięstwa okazały się dostawy węgierskiej amunicji karabinowej i pocisków artyleryjskich, które 12 sierpnia dotarły koleją do Skierniewic.

Bitwa Warszawska rozpoczęła się 13 sierpnia. W sumie polskie siły na przedmościu warszawskim liczyły ok. 50 tys. żołnierzy. Polacy mieli przewagę liczebną i sprzętową nad siłami Michaiła Tuchaczewskiego. Głównym ogniskiem walk o przedpole stolicy stał się Radzymin, który kilkanaście razy przechodził z rąk do rąk. Ostatecznie polscy żołnierze pomimo utraty pierwszej linii umocnień i z wielkimi stratami utrzymali Radzymin i inne miejscowości, odrzucając nieprzyjaciela daleko od swoich pozycji. Ciężkie boje toczyły się również pod pobliskim Ossowem. 14 sierpnia oddziały sowieckie znalazły się 13 km od granic Warszawy. Tego dnia pod Ossowem, podczas udzielania ostatniej posługi rannemu żołnierzowi, zginął kapelan warszawskich ochotników ks. Ignacy Skorupka.

W obliczu możliwości załamania się obrony na przedmościu warszawskim działania zaczepne na linii Wkry wcześniej, niż planowano, podjęła 5. Armia gen. Władysława Sikorskiego, mająca przeciw sobie siły sowieckiej IV i XV armii. „Piątej armii przypadło to najszczytniejsze dziś zadanie, by pierwszym uderzeniem rozpocząć i zdecydować rozstrzygający okres polsko-rosyjskiej wojny. […] Na ostrzach Waszych bagnetów niesiecie dziś przyszłość Polski” – napisał gen. Sikorski w odezwie do swoich żołnierzy. W zaciekłej walce pod modlińską twierdzą wyróżniała się m.in. 18. Dywizja Piechoty gen. Franciszka Krajewskiego. Do starć zakończonych polskim sukcesem doszło też pod Pułtuskiem i Serockiem. 16 sierpnia gen. Sikorski śmiałym atakiem zdobył Nasielsk. Mimo to inne jednostki sowieckie nie zaprzestały marszu w kierunku Brodnicy, Włocławka i Płocka.

Jednym z ważnych fragmentów Bitwy Warszawskiej było zdobycie 15 sierpnia przez kaliski 203. Pułk Ułanów sztabu 4. Armii sowieckiej w Ciechanowie, a wraz z nim – kancelarii armii, magazynów i jednej z dwóch radiostacji służących bolszewikom do utrzymywania łączności z dowództwem w Mińsku. Szybko podjęto decyzję o przestrojeniu polskiego nadajnika na częstotliwość sowiecką i rozpoczęciu zagłuszania nadajników wroga, dzięki czemu druga z sowieckich radiostacji nie mogła odebrać rozkazów. Warszawa bowiem na tej samej częstotliwości nadawała przez dwie doby bez przerwy fragmenty Pisma Świętego i inne przypadkowo dostępne teksty. Brak łączności praktycznie wyeliminował więc 4. Armię z bitwy o Warszawę.

Faza obronna Bitwy Warszawskiej trwała do 16 sierpnia. Dopiero tego dnia stało się jasne, że w obliczu utrzymania obrony na przedmościu uderzenie na Grupę Mozyrską ma sens. Dowodzona przez Piłsudskiego tzw. grupa manewrowa, w której skład wchodziło pięć dywizji piechoty i brygada kawalerii, przełamała bardzo słabą obronę bolszewicką w rejonie Kocka i Cycowa, a następnie zaatakowała tyły wojsk bolszewickich nacierających na Warszawę. 18 sierpnia, po starciach pod Stanisławowem, Łosicami i Sławatyczami, siły polskie znalazły się na linii Wyszków–Stanisławów–Drohiczyn–Siemiatycze–Janów Podlaski–Kodeń. W obliczu całkowitego rozbicia swojej armii Tuchaczewski musiał wycofać się nad Niemen.

W tym czasie 5. Armia gen. Sikorskiego wiążąc przeważające siły sowieckie nacierające na nią z zachodu, przeszła do natarcia w kierunku wschodnim, zdobywając Pułtusk, a następnie Serock. 19 sierpnia jednostki polskie na rozkaz Piłsudskiego przeszły do działań pościgowych, starając się uniemożliwić odwrót głównych oddziałów Tuchaczewskiego znajdujących się na północ od Warszawy. 21 sierpnia rozpoczęła się decydująca faza działań pościgowych: 1. Dywizja Piechoty z 3. Armii polskiej sforsowała Narew pod Rybakami, odcinając drogę odwrotu resztkom XVI armii sowieckiej w kierunku na Białystok, natomiast 15. Dywizja Piechoty z 4. Armii polskiej, po opanowaniu Wysokiego Mazowieckiego, odcięła odwrót oddziałom XV Armii sowieckiej z rejonu Ostrołęki.

Podobnie 5. Armia polska przesunęła się w kierunku Mławy. Pozbawiona łączności IV Armia bolszewicka nie wiedząc o klęsce pod Warszawą, zgodnie z wytycznymi atakowała Włocławek – zamykając sobie w ten sposób drogę odwrotu. W tej sytuacji jedynym wyjściem dla oddziałów sowieckich było przekroczenie granicy Prus Wschodnich, co też zrobiły 24 sierpnia. Tam część z nich została rozbrojona i internowana. Część oddziałów sowieckich przez Litwę dotarła na Białoruś. 25 sierpnia polskie oddziały doszły do granicy pruskiej, kończąc tym samym działania pościgowe. Obie strony rozpoczęły przygotowania do kolejnego starcia – bitwy nad Niemnem, która ostatecznie zadecyduje o polskim zwycięstwie.

W wyniku Bitwy Warszawskiej straty strony polskiej wyniosły: ok. 4,5 tys. zabitych, 22 tys. rannych i 10 tys. zaginionych. Straty zadane Sowietom nie są znane. Przyjmuje się, że ok. 25 tys. żołnierzy Armii Czerwonej poległo lub było ciężko rannych, 60 tys. trafiło do polskiej niewoli, a 45 tys. zostało internowanych przez Niemców w Prusach Wschodnich.

Bitwa Warszawska została uznana za osiemnastą przełomową batalię w historii świata. Zadecydowała o zachowaniu niepodległości przez Polskę i zatrzymała marsz rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią. „Jeszcze kilka dni zwycięskiej ofensywy Armii Czerwonej, a nie tylko Warszawa byłaby zdobyta […] lecz rozbity byłby pokój wersalski”. Zniszczenie układu wersalskiego pozostało celem Związku Sowieckiego, ale aż do września 1939 r. reżim nie zdecydował się na użycie w tym celu środków wojennych. Na niemal 25 lat komunizm stał się ustrojem istniejącym tylko w jednym państwie.

Zwycięstwo nad Wisłą stało się jednym z najważniejszych elementów pamięci historycznej II RP oraz legendy marszałka Piłsudskiego. „Bitwa Warszawska – pierwsze polskie zwycięstwo od czasu Sobieskiego (nie licząc zwycięskiej wojny z Austrią w 1809) – było mitem założycielskim, fundamentem jednoczącym państwo, wojsko i społeczeństwo II Rzeczypospolitej. Odroczyło na dwie dekady zagładę polskich elit, której dokonali Sowieci w mordzie katyńskim w 1940 r., a Niemcy w akcji +AB+. Dzięki temu zwycięstwu, dzięki dwudziestu latom niepodległości doganiamy państwa, społeczeństwa i gospodarki Europy z innego poziomu, niż czynią to Białoruś i Ukraina, którym nie udało się wówczas wybić na niepodległość” – podkreśla historyk prof. Grzegorz Nowik w wydanym na setną rocznicę Bitwy zbiorze studiów pt. „Polskie zwycięstwo 1920”.

https://dzieje.pl/

Michał Szukała (PAP)

100 lat temu Polska odniosła zwycięstwo w bitwie z Rosją bolszewicką

Epidemia zwiększa poparcie Szkotów dla niepodległości

Większość Szkotów popiera obecnie oderwanie kraju od Zjednoczonego Królestwa, a rządząca Szkocka Partia Narodowa (SNP) ma w przyszłorocznych wyborach do regionalnego parlamentu szansę na największe zwycięstwo w historii - wynika z sondażu opublikowanego w środę.

Pomijając niezdecydowanych i tych, którzy nie zamierzają głosować, za niepodległością Szkocji opowiedziało się 53 proc. ankietowanych przez ośrodek YouGov, zaś przeciw - 47 proc. Oznacza to wzrost różnicy na korzyść zwolenników secesji o 4 punkty proc. w stosunku do sondażu ze stycznia (wtedy było to 51:49), a zarazem najwyższą ich przewagę w historii badań YouGov.

SNP przekonuje, że jeśli wygra przyszłoroczne wybory do szkockiego parlamentu, będzie miała mandat, by domagać się od rządu w Londynie zgody na nowe referendum niepodległościowe. Według sondażu, na SNP zamierza głosować 57 proc. ankietowanych, co zwiększyłoby jej stan posiadania z 63 mandatów, które zdobyła w 2016 r. do 74. To nie tylko dałoby jej bezwzględną większość, której obecnie nie ma, ale też największą liczbę mandatów, jaką kiedykolwiek zdobyła.

Wzrost poparcia dla SNP i niepodległości wynika z faktu, iż w opinii Szkotów ich rząd krajowy zdecydowanie lepiej radzi sobie z epidemią koronawirusa niż brytyjski. Aż 72 proc. ankietowanych uważa, że szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon dobrze sobie radzi na tym stanowisku, podczas gdy przeciwnego zdania jest 22 proc. Ruth Davidson, liderka szkockiej gałęzi Partii Konserwatywnej, która jest główną siłą opozycji w szkockim parlamencie, zyskała 43 proc. ocen pozytywnych i 28 proc. negatywnych, zaś działania brytyjskiego premiera Borisa Johnsona dobrze ocenia zaledwie 20 proc. pytanych przez YouGov, zaś źle - 74 proc.

Ponadto 52 proc. Szkotów uważa, że ich kraj zmierza we właściwym kierunku, co stanowi wzrost o 20 punktów proc. w stosunku do odpowiedzi na takie samo pytanie przed rokiem.

W Szkocji wskaźnik dotychczasowych zgonów z powodu Covid-19 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców wynosi 45,6, zaś w Anglii - 74,7. Przy czym w Szkocji od 16 lipca nie zanotowano żadnego nowego zgonu.

W referendum niepodległościowym, które odbyło się jesienią 2014 r., zwolennicy pozostawienia Szkocji w składzie Zjednoczonego Królestwa wygrali stosunkiem głosów 55:45. Boris Johnson nie chce się zgodzić na nowe szkockie referendum, argumentując, że będzie ono możliwe, gdy pojawi się nowe pokolenie, bo obecne już się w tej sprawie wypowiedziało.

Badanie YouGov przeprowadzono w dniach 6-10 sierpnia na reprezentatywnej próbie 1142 dorosłych mieszkańców Szkocji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

 

foto : twitter / rosscolquhourn

Epidemia zwiększa poparcie Szkotów dla niepodległości

Johnson spędzi wakacje w Szkocji, w tym część na kempingu

Brytyjski premier Boris Johnson, który apeluje do rodaków, by w czasie epidemii spędzali wakacje w kraju, sam da przykład i w weekend wyjedzie z rodziną na sześć dni na urlop do Szkocji, z czego część spędzi na kempingu - podał w poniedziałek dziennik "The Sun".

Według gazety Johnson, jego 32-letnia narzeczona Carrie Symonds, ich trzymiesięczny synek Wilfred oraz pies Dilyn będą spędzać wakacje gdzieś w odludnych terenach Szkocji, ale premier cały czas będzie pozostawał w kontakcie z członkami rządu, choć w nieco mniejszym zakresie niż zwykle.

Z uwagi na bezpieczeństwo królowej nie złoży też tradycyjnej wizyty na zamku Balmoral w Szkocji, do którego kilka dni temu - jak co roku w sierpniu - przyjechała Elżbieta II.

Johnson wyjazdem do Szkocji wykorzysta część przysługującego mu urlopu ojcowskiego, którego z powodu trudnej sytuacji epidemicznej nie wziął po narodzinach Wilfreda, tak jak początkowo planował.

W lipcu Johnson publicznie zadeklarował, że spędzi tegoroczne wakacje w kraju i zachęcał do tego rodaków. "Zachęcam ludzi, by nadal myśleli o wspaniałych +staycation+ tutaj. Wszystkie moje najszczęśliwsze wspomnienia z wakacji to wakacje w Wielkiej Brytanii" - mówił brytyjski premier. "Staycation" - termin powstały z połączenia słów "stay" i "vacation" oznacza wakacje spędzone w kraju, co z powodu epidemii i obowiązku poddania się kwarantannie po powrocie z wielu państw, jest wyjątkowo chętnie wybieranym rozwiązaniem przez Brytyjczyków.

Będzie to pierwszy wakacyjny wyjazd Johnsona i Symonds od czasu pobytu w okresie świąteczno-noworocznym na karaibskiej wysepce Mustique.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Marushka Tziroulnikoff z Pixabay 

Johnson spędzi wakacje w Szkocji, w tym część na kempingu

UE/ Borrell: rozpoczynają się prace nad sankcjami za przemoc na Białorusi

UE nie akceptuje wyników wyborów na Białorusi. Rozpoczynają się prace nad sankcjami dla osób odpowiedzialnych za przemoc i fałszowanie - napisał na Twitterze szef unijnej dyplomacji Josep Borrell.

Dobra i konstruktywna Rada UE ds. zagranicznych. (...) Pełna solidarność z Grecją i Cyprem. Wezwania do Turcji o natychmiastową deeskalację i ponowne zaangażowanie się w dialog. Białoruś: UE nie akceptuje wyników wyborów. Rozpoczynają się prace nad sankcjami osób odpowiedzialnych za przemoc i fałszowanie" - napisał Borrell na Twitterze.

Ministrowie spraw zagranicznych UE podczas wideokonferencji dali w piątek zielone światło dla rozpoczęcia prac nad sankcjami indywidualnymi wobec Białorusi z powodu stosowanie przemocy i represji.

Europejska Służba Działań Zewnętrznych ma przygotować propozycje sankcji indywidualnych. Listę będzie musiała zatwierdzić Rada UE. W tym wypadku potrzebna jest jednomyślność. W najbliższych dniach mają toczyć się rozmowy na ten temat w grupach roboczych.

Na liście mieliby się znaleźć białoruscy urzędnicy i funkcjonariusze, którzy - zdaniem UE - są odpowiedzialni za przemoc i represje wobec białoruskich obywateli, jak i fałszowanie wyborów. Objęci zostaliby oni zakazem wjazdu do UE, jak i zamrożeniem aktywów na terenie Unii.

Z nieoficjalnych informacji PAP wynika, że lista sankcyjna mogłaby zostać przyjęta pod koniec sierpnia na nieformalnej Radzie UE ds. zagranicznych w Berlinie.

W 2015 r. państwa UE zawiesiły sankcje wobec 170 przedstawicieli władz Białorusi. Decyzję podjęto w kontekście poprawy stosunków UE z tym krajem. Zawieszenie restrykcji obejmowało m.in. prezydenta Alaksandra Łukaszenkę. Decyzja została podjęta w odpowiedzi na uwolnienie w sierpniu tego roku wszystkich więźniów politycznych i w kontekście poprawy stosunków UE z Białorusią.

UE wprowadziła sankcje wobec przedstawicieli władz w Mińsku, w tym prezydenta Łukaszenki, w 2006 roku w związku z fałszowaniem wyników wyborów prezydenckich oraz represjami wobec opozycji. Obejmowały one zamrożenie aktywów i zakaz wjazdu na terytorium UE.

Unia zawiesiła je w 2008 roku w okresie ocieplenia stosunków, ale po wyborach prezydenckich w 2010 roku, rozbiciu opozycyjnej demonstracji w dniu głosowania i skazaniu jej uczestników, w tym byłych kandydatów opozycji, na pobyt w kolonii karnej, sankcje wznowiono, a następnie rozszerzono.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

 

foto : twitter / JosepBorrellF

UE/ Borrell: rozpoczynają się prace nad sankcjami za przemoc na Białorusi

Policja zyskała większe uprawnienia do zatrzymywania domniemanych szpiegów

Brytyjska policja otrzymała w czwartek dodatkowe uprawnienia w zakresie przesłuchiwania, przeszukiwania i zatrzymywania na granicach osób podejrzanych o szpiegostwo lub inne działania na rzecz wrogich państw.

Rozszerzenie tych kompetencji jest pokłosiem przeprowadzonej w 2018 r. w Salisbury próby zabójstwa byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala oraz jego córki, do czego użyto broni chemicznej. Wielka Brytania wskazała z nazwiska dwóch rosyjskich agentów wywiadu wojskowego jako głównych podejrzanych w tej sprawie, co doprowadziło do największej fali wydaleń rosyjskich dyplomatów i szpiegów na Zachodzie od czasów zimnej wojny. Rosja zaprzecza, by miała cokolwiek wspólnego z próbą zabójstwa Skripala.

W odpowiedzi na tamto wydarzenie brytyjski parlament przyjął w zeszłym roku ustawę o zwalczaniu terroryzmu i bezpieczeństwie granic, która jest podstawą prawną dla wchodzących obecnie w życie uprawnień.

Umożliwią one specjalnie przeszkolonym policjantom, działającym zgodnie z określonymi procedurami, zatrzymanie, przesłuchanie, a w razie potrzeby zatrzymanie w areszcie i przeszukanie osób przekraczających brytyjskie granice, po to, by ustalić, czy są one zaangażowane w działalność na rzecz wrogich państw.

"Zagrożenie dla Wielkiej Brytanii ze strony działań wrogich państw rośnie i ciągle się zmienia. Te nowe uprawnienia stanowią bardzo wyraźny sygnał dla zaangażowanych w to osób, że rząd ten nie toleruje działań przeciwko interesom brytyjskim. Ale jestem przekonana, że trzeba zrobić więcej i opracowujemy nowe przepisy, aby uaktualnić nasze prawa i stworzyć nowe, które pozwolą wyprzedzić to zagrożenie" - oświadczyła minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Policja zyskała większe uprawnienia do zatrzymywania domniemanych szpiegów

Rząd powołał pełnomocnika do walki z nielegalną imigracją przez La Manche

Brytyjski rząd powołał w niedzielę specjalnego pełnomocnika, który ma się zająć problemem gwałtownie rosnących w ostatnich kilku tygodniach nielegalnych prób przedostania się przez kanał La Manche.

Dan O'Mahoney, były oficer straży granicznej oraz Royal Marines, będzie w tej sprawie współpracował z minister spraw wewnętrznych Priti Patel, wiceministrem ds. przestrzegania przepisów imigracyjnych Chrisem Philpem oraz władzami francuskimi, w tym nad ostrzejszymi działaniami, które oba kraje mogłyby wprowadzić.

Jak podaje stacja Sky News, brytyjski rząd chciałby, aby Francja zatrzymała więcej małych łodzi płynących do Anglii i zabierała je z powrotem do portów francuskich, zamiast pozwalać im na dotarcie do brytyjskich wód terytorialnych. Francja domaga się 30 milionów funtów na pokrycie kosztów tych operacji, a Wielka Brytania jeszcze nie zdecydowała, czy przyjąć to żądanie.

Tymczasem ministerstwo spraw wewnętrznych oficjalnie zwróciło się do ministerstwa obrony z prośbą o to, by jednostek Royal Navy wspomogły łodzie straży granicznej w patrolowania kanału La Manche i powstrzymywaniu łodzi z nielegalnymi imigrantami.

"Liczba nielegalnych rejsów małych łodzi jest przerażająca. Pracujemy nad tym, aby ta trasa stała się nieopłacalna, aresztujemy przestępców ułatwiających te przeprawy i zapewniamy, że zostaną oni postawieni przed sądem" - oświadczyła Patel.

Jak podało ministerstwo spraw wewnętrznych, w ciągu ostatnich trzech dni ponad 500 osób zostało schwytanych przy próbie nielegalnego przedostania się do Wielkiej Brytanii przez kanał La Manche. W czwartek było to aż 235 osób, co jest rekordem jeśli chodzi o liczbę zatrzymanych w ciągu jednego dnia. W piątek przechwycono 17 łodzi ze 146 osobami na pokładach, a w sobotę 15 łodzi z 151 osobami.

To oznacza, że jest bardzo prawdopodobne, iż w sierpniu ponownie zostanie pobity miesięczny rekord zatrzymań, który ustanowiono został w lipcu. W ubiegłym miesiącu ta liczba przekroczyła 1100, podczas gdy dla porównania w lipcu zeszłego roku było to niespełna 200 osób.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Michael K z Pixabay 

Rząd powołał pełnomocnika do walki z nielegalną imigracją przez La Manche

Konsul: w Londynie nie wpłynął na razie żaden protest wyborczy

Jak do tej pory do konsulatu RP w Londynie nie wpłynął żaden oficjalny protest w związku z niedzielną drugą turą wyborów prezydenckich, który dotyczyłby ich przebiegu w sześciu obwodach do głosowania w Londynie - poinformował PAP konsul Mateusz Stąsiek.

Jak sprecyzował, do konsulatu wpłynął we wtorek jeden protest, ale dotyczył on zdarzenia, które miało miejsce na terenie podlegającym Konsulatowi Generalnemu w Manchesterze, zatem został tam przekazany.

Na terenie Zjednoczonego Królestwa wybory odbywały się tylko korespondencyjnie. Utworzono do tego 11 obwodów do głosowania - sześć w Londynie, dwa w Manchesterze, dwa w Edynburgu i jeden w Belfaście. Na terenie sześciu obwodów londyńskich uprawnionych do głosowania było 108 881 osób, czyli ponad 59 proc. wszystkich zarejestrowanych w Zjednoczonym Królestwie.

Mateusz Stąsiek dodał, że ma świadomość tego, iż w internecie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, krążą informacje o składaniu protestów wyborczych, a nawet zachęty do tego, ale - jak podkreślił - nie przekłada się to na faktyczne działania.

Według komentarzy w mediach społecznościowych najczęściej niezadowolenie wyrażane jest z powodu zbyt późnego otrzymania pakietu z kartą do głosowania. Ambasada RP wskazuje jednak, że w drugiej turze wyborów prezydenckich na czas wróciło 83 proc. spośród 182 849 pakietów, podczas gdy w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2015 r. - gdy korespondencyjnie głosowało tylko ok. 14 tys. osób - na czas wróciło 59 proc. przesyłek.

Ponadto, jak wynika z protokołów opublikowanych przez Państwową Komisję Wyborczą, 8320 przesyłek z tych, które wróciły na czas, nie mogło zostać uwzględnionych z powodu braku podpisanego oświadczenia o osobistym i tajnym głosowaniu, niezaklejonej koperty bądź postawienia znaku X przy więcej niż jednym nazwisku lub niepostawienia go wcale.

W Wielkiej Brytanii oddano 144 247 ważnych głosów, z czego Rafał Trzaskowski uzyskał 112 207, co stanowi 77,77 proc., a ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda - 32 067, czyli 22,23 proc.

Według opublikowanych w maju danych brytyjskiego urzędu statystycznego ONS w 2019 r. w Wielkiej Brytanii mieszkało 900 tys. osób z polskim obywatelstwem.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Konsul: w Londynie nie wpłynął na razie żaden protest wyborczy

Trzy osoby zginęły wskutek wykolejenia się pociągu w Szkocji

Trzy osoby, w tym maszynista, zginęły, a sześć zostało rannych wskutek wykolejenia się w środę rano pociągu osobowego w północno-wschodniej Szkocji. Przyczyną wypadku były prawdopodobnie zwały ziemi zalegające na torach po ulewnych deszczach.

Wypadek miał miejsce w pobliżu miejscowości Stonehaven, która znajduje się ok. 15 km na południe od Aberdeen. Jak wynika z relacji mediów, pociąg szkockiego przewoźnika ScotRail, który rano wyjechał z Aberdeen do Glasgow, po drodze natknął się na torach na zwały ziemi zalegające tam wskutek ulewnych deszczy padających przez całą noc oraz w środę rano.

Ponieważ pociąg - składający się z dwóch lokomotyw i czterech wagonów - nie mógł przejechać, zaczął wracać, aby zmienić trasę, ale tam trafił na kolejne zwały osuniętej ziemi, po wjechaniu na które trzy z czterech wagonów składu oraz jedna z lokomotyw się wykoleiły. Wagony zsunęły się z nasypu, przy czym jeden, jak wygląda ze zdjęć, przetoczył się do góry kołami. Gęsty dym widoczny na nagraniach wideo sugeruje, że część pociągu się zapaliła.

Pociągiem jechało 12 osób - sześciu członków załogi i sześcioro pasażerów. Na miejsce wypadku przyjechało około 30 pojazdów - karetek pogotowia, policji i straży pożarnej, a także przyleciało kilka helikopterów ratunkowych. Akcję ratunkową utrudniało jednak to, że do wypadku doszło na odludnych, trudno dostępnych terenach.

Jak potwierdziły późnym popołudniem ekipy ratunkowe i szkockie władze, w wypadku zginęły trzy osoby, w tym maszynista. Nie wiadomo na razie, czy pozostałe dwie ofiary śmiertelne były członkami załogi, czy pasażerami. Natomiast podano, że stan sześciorga rannych, których zabrano do szpitali, nie jest zagrażający życiu.

Według wstępnych ocen, przyczyną wykolejenia się pociągu były fatalne warunki atmosferyczne, tym niemniej kwestią, która będzie wymagała dokładnego wyjaśnienia jest bardzo długi czas, jaki upłynął między wypadkiem a przekazaniem informacji o nim służbom ratunkowym - pociąg odjechał ze stacji Stonehaven o godz. 6.53 rano, a informację o wykolejeniu się pociągu kilka kilometrów dalej policja otrzymała dopiero o godz. 9.40.

Wyrazy współczucia dla rodzin ofiar oraz podziękowania dla ekip ratunkowych złożyli szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon oraz premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. W czwartek na miejsce wypadku przyjedzie brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Wykolejenia się pociągów z ofiarami śmiertelnymi zdarzają się w Wielkiej Brytanii dość rzadko - ostatni taki przypadek miał miejsce w lutym 2007 roku w pobliżu miejscowości Grayrigg w Cumbrii w północno-zachodniej Anglii. Zginęła wówczas jedna osoba, poważniej rannych zostało 30 ludzi, a 58 odniosło drobne obrażenia.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Trzy osoby zginęły wskutek wykolejenia się pociągu w Szkocji

Johnson: powrót wszystkich uczniów do szkół jest moralnym obowiązkiem

Powrót wszystkich uczniów do szkół we wrześniu jest narodowym priorytetem i moralnym obowiązkiem - napisał brytyjski premier Boris Johnson w artykule opublikowanym w niedzielę w "Mail on Sunday".

Zasugerował, że w przypadku nowej fali epidemii szkoły zostaną zamknięte jako ostatnie, aby zaś mogły one pozostać otwarte, mogą zostać zamknięte puby, restauracje i sklepy, które nie sprzedają niezbędnych produktów.

"Ta pandemia jeszcze się nie skończyła, a ostatnią rzeczą, na którą każdy z nas może sobie pozwolić, jest samozadowolenie. Ale teraz, gdy wiemy wystarczająco dużo, by bezpiecznie otworzyć szkoły dla wszystkich uczniów, mamy moralny obowiązek to zrobić" - napisał Johnson.

Jak wyjaśnił, "koszty zamknięcia szkoły spadły w nieproporcjonalnie dużym stopniu na osoby znajdujące się w najbardziej niekorzystnej sytuacji, na te właśnie dzieci, które najbardziej potrzebują szkoły", a czas spędzony poza klasą prowadzi do niższych wyników w nauce, co wpływa na obniżenie ich przyszłych szans życiowych.

Napisał, że istnieje obawa, iż "niektóre z nich całkowicie wypadną z systemu edukacji, rynku pracy lub praktyk zawodowych i nigdy do tego nie wrócą".

"Zamykanie naszych szkół na chwilę dłużej niż to absolutnie konieczne jest społecznie nie do przyjęcia, ekonomicznie nie do utrzymania i moralnie niewybaczalne" - podkreślił brytyjski premier.

Jak wskazuje źródło rządowe cytowane przez stację Sky News, Johnson chce, by w przypadku lokalnych blokad w razie nowych ognisk epidemii, szkoły były ostatnim sektorem, który zostanie zamknięty, przed przedsiębiorstwami. "Premier wyraził się jasno, że przedsiębiorstwa, w tym sklepy, puby i restauracje, powinny być do zamknięcia w pierwszej kolejności, a szkoły powinny być otwarte tak długo, jak to tylko możliwe" - powiedziało to źródło.

Decyzje dotyczące edukacji podejmowane przez brytyjski rząd dotyczą tylko szkół w Anglii, po edukacja w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa znajduje się w kompetencjach lokalnych rządów. W Szkocji szkoły wznawiają działalność już w poniedziałek, w Irlandii Północnej - w zależności od klas, 24 lub 31 sierpnia, zaś w Anglii i Walii - 1 września.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Lourdes ÑiqueGrentz z Pixabay

Johnson: powrót wszystkich uczniów do szkół jest moralnym obowiązkiem

Prawie 300 przypadków koronawirusa u producenta kanapek dla Marks & Spencer

299 przypadków koronawirusa wykryto w zakładzie w Northampton w środkowej Anglii, w którym robione są kanapki dla sieci Marks & Spencer - podano w czwartek. Ich liczba może jeszcze wzrosnąć, bo firma czeka na wyniki 300-400 kolejnych testów.

Pierwsze cztery przypadki koronawirusa w zakładzie Greencore pojawiły się 28 lipca. Gdy 3 sierpnia wykryto kolejne dziewięć, oddział publicznej służby zdrowia w Northampton zwrócił się do pracowników, by poddali się testom, a gdy te pokazały obecność wirusa u kolejnych 79 osób, kierownictwo zakładu - w którym zatrudnionych jest 2100 osób - rozpoczęło w ciągu ostatnich trzech dni masowe testy wśród pracowników.

Ich rezultat to 299 potwierdzonych przypadków, ale rzeczniczka firmy powiedziała, że wyniki 300 do 400 testów jeszcze nie wróciły i liczba zakażonych może wzrosnąć. Greencore poinformowało, że produkcja w zakładzie odbywa się normalnie i nie ma zagrożenia dla żywności.

Mające 224 tys. mieszkańców Northampton już wcześniej w związku z rosnącą liczbą nowych zakażeń SARS-CoV-2 umieszczono na liście obserwacyjnej i wskazywano jako miasto zagrożone lokalną blokadą. W tygodniu kończącym się 1 sierpnia było 67 przypadków koronawirusa, zaś w kolejnym - już 85. To oznacza 38 przypadków na 100 tys. mieszkańców i jest 12. najwyższym wskaźnikiem w Anglii. (PAP)

 

foto : twitter / Beccareports55

Prawie 300 przypadków koronawirusa u producenta kanapek dla Marks & Spencer

W wypadku kolejowym w Szkocji zginął maszynista, może być druga ofiara

Ofiarą śmiertelną wykolejenia się pociągu w północno-wschodniej Szkocji jest prawdopodobnie jego maszynista, ale istnieją obawy, że zginęła jeszcze jedna osoba - podał w środę dziennik "Scotsman", powołując się na źródła kolejowe.

Do wypadku doszło w środę rano w pobliżu miejscowości Stonehaven, która znajduje się ok. 15 km na południe od Aberdeen. Według wstępnych relacji mediów, pociąg przewoźnika ScotRail, który jechał z Aberdeen do Glasgow, wpadł na zwały ziemi, zalegające na torach w wyniku ulewnych deszczy, wskutek czego wykoleiły się trzy z czterech jego wagonów.

Na razie oficjalnie nie podano informacji o ofiarach śmiertelnych. Szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon powiedziała, że jest kilka osób poważnie rannych.

"Ze smutkiem dowiaduję się o bardzo poważnym wydarzeniu w Aberdeenshire, a moje myśli są z wszystkimi dotkniętymi nim osobami. Moje podziękowania dla służb ratunkowych na miejscu zdarzenia" - napisał na Twitterze brytyjski premier Boris Johnson. (PAP)

 

foto : twitter / JamesHesp

W wypadku kolejowym w Szkocji zginął maszynista, może być druga ofiara

W wypadku polskiego autokaru na M5 zginęła 1 osoba, a 34 odniosło rany

W wypadku polskiego autokaru na Węgrzech zginęła jedna osoba zginęła, a 34 zostały ranne - poinformował w niedzielę rzecznik Krajowego Pogotowia Ratunkowego Pal Gyoerfi. Do wypadku doszło na autostradzie M5 koło miasta Kiskunfelegyhaza.

Dyżurna rzecznik komendy policji dla komitatu Bacs-Kiskun Adel Vincze-Messzi poinformowała, że w autobusie w chwili wypadku było 46 osób: dwóch kierowców i 44 pasażerów. Na miejscu zginął 35-letni mężczyzna, który znajdował się w przedniej części pojazdu.

Stan trzech osób, które ucierpiały w wypadku, w tym 5-letniego dziecka, jest określany w mediach węgierskich jako ciężki. Taka informację podała m.in. stacja telewizyjna Hir TV.

Zgodnie z informacjami przekazanymi mediom przez rzecznika Krajowego Pogotowia Ratunkowego Pala Gyoerfiego, węgierskie służby ratownicze zareagowały błyskawicznie, kierując do akcji dwa helikoptery i 14 karetek pogotowia. Ranni są wciąż przewożeni do pobliskich szpitali. Gyoerfi zapewnił, że wszyscy pasażerowie i kierowcy będą poddani badaniom, które określą ich stan.

Przyczyny wypadku nie są na razie znane - podkreśla w swym komunikacie węgierska policja.

Do wypadku doszło na M5, która jest jedną z głównych magistrali komunikacyjnych kraju, łączących stolicę kraju Budapeszt z Serbią. Autobus stoczył się do rowu melioracyjnego w pobliżu zjazdu do miasta Kiskunfalegyhaza w komitacie Bacs-Kiskun, w środkowej części Międzyrzecza Dunaju i Cisy. (PAP)

W wypadku polskiego autokaru na M5 zginęła 1 osoba, a 34 odniosło rany

Media: ranna pracownica kolei szła prawie 2 km, by poinformować o wypadku

Do środowego wykolejenia się pociągu osobowego w północno-wschodniej Szkocji doszło w miejscu, gdzie nie ma zasięgu telefonicznego, a o wypadku zawiadomiła ranna pracownica kolei, która szła prawie 2 km do najbliższej nastawni, podały w piątek brytyjskie media.

To wyjaśniałoby dlaczego między wykolejeniem się pociągu a przekazaniem informacji o tym służbom ratunkowym minęły prawdopodobnie ponad dwie godziny. W wypadku zginęły trzy osoby, a sześć zostało rannych.

Informacji o tym, kto i o której godzinie poinformował o wypadku nie ogłosiła jeszcze prowadząca śledztwo komisja ds. badania wypadków kolejowych RAIB, ale fakt, że była to pracownica kolei, będąca jeszcze przed godzinami pracy, podały m.in. stacja BBC oraz dzienniki "Daily Telegraph" i "Daily Mail". Szkocki tabloid "Daily Record" ujawnił nawet jej personalia - jest to 31-letnia Nicola Whyte.

RAIB potwierdziła w piątek, że przyczyną wykolejenia się pociągu w pobliżu miejscowości Stonehaven na południe od Aberdeen były zalegające na torach zwały błota, które znalazły się tam wskutek ulewnych deszczy padających przez całą noc przed wypadkiem i rano. Potwierdzono też przebieg wydarzeń, czyli, że pociąg jadący z Aberdeen do Glasgow natknął się na blokujące tory zwały ziemi, wobec czego zaczął wracać, aby zmienić trasę na pobliskim rozjeździe, ale po drodze wpadł na zwały błota w inny miejscu i się wykoleił.

Na razie nie wiadomo jednak, o której godzinie doszło do wypadku. Pociąg odjechał ze stacji Stonehaven o 6:38, zaś policja i służby ratunkowe otrzymały informację o wypadku o 9:40. Skoro miał on miejsce 6,4 km od Stonehaven, to nawet uwzględniając zatrzymanie pociągu z powodu pierwszych zwałów ziemi i zmianę kierunku (pociąg miał dwie lokomotywy z przodu i z tyłu), do wypadku musiało dojść raczej bliżej 6:38 niż 9:40.

Wskutek wykolejenia się pociągu zginęły trzy osoby - maszynista, konduktor i jeden z pasażerów, zaś pozostałe sześć osób znajdujących się w nim zostało ranne.

Wykolejenia się pociągów z ofiarami śmiertelnymi zdarzają się w Wielkiej Brytanii dość rzadko - ostatni taki przypadek miał miejsce w lutym 2007 roku w pobliżu miejscowości Grayrigg w Cumbrii w północno-zachodniej Anglii. Zginęła wówczas jedna osoba, poważniej rannych zostało 30 osób, a 58 odniosło drobne obrażenia.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Media: ranna pracownica kolei szła prawie 2 km, by poinformować o wypadku

Szef MSZ wyraża zaniepokojenie próbą otrucia Nawalnego

Szef brytyjskiej dyplomacji Dominic Raab napisał w czwartek na Twitterze, że jest bardzo zaniepokojony doniesieniami o próbie otrucia Aleksieja Nawalnego, jednego z przywódców opozycji antykremlowskiej. "Jestem myślami z nim i jego rodziną" - dodał minister.

"Bardzo zaniepokoiły mnie doniesienia (...), że Nawalny został zatruty podczas lotu do Moskwy i znajduje się w śpiączce na oddziale intensywnej terapii" - oznajmił Raab.

Nawalny został hospitalizowany w Omsku - poinformowała wcześniej w czwartek jego rzeczniczka Kira Jarmysz. Wyraziła przypuszczenie, że Nawalny zatruł się substancją dodaną mu do herbaty.

Lekarz Jarosław Aszychmin, który od kilku lat zajmuje się zdrowiem Nawalnego ocenia, że opozycjonistę należy przewieźć do lecznicy za granicą ze szpitala w Omsku, gdzie jest on na oddziale reanimacji, gdyż łatwiej byłoby ustalić przyczynę choroby.

Około rok temu Nawalny trafił do szpitala w Moskwie z objawami ostrej reakcji alergicznej. Przewieziono go wówczas do szpitala z aresztu, gdzie odbywał karę administracyjną. Wówczas polityk nie wykluczał, że został zatruty.

44-letni Nawalny jest prawnikiem i działaczem opozycji, autorem popularnego w Rosji bloga. Założona przez niego Fundacja Walki z Korupcją regularnie publikuje materiały śledcze na temat nadużyć korupcyjnych w najwyższych kręgach rosyjskich władz. (PAP)

fit/ ap/

 

foto : rodzina oczekująca na informacje w szpitalu twitter / Kira_Yarmysh

Szef MSZ wyraża zaniepokojenie próbą otrucia Nawalnego

Europa zaostrza przepisy dotyczące noszenia maseczek

W większości krajów Europy wprowadzono obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. Zakrywanie ust i nosa wymagane jest najczęściej w sklepach i transporcie. Zasady mogą się różnić nawet wewnątrz jednego kraju; za ich lekceważenie grożą grzywny.

Noszenie maseczek jest jednym z podstawowych środków bezpieczeństwa mających ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Ich używanie, szczególnie wtedy, gdy znajdujemy się w pobliżu osób, z którymi nie przebywamy na co dzień i nie możemy utrzymać od nich bezpiecznej odległości, jest zalecane przez Światową Organizację Zdrowia i władze medyczne większości państw.

Tak samo ważne jest przestrzeganie zasad higieny i dystansowanie społeczne. Chociaż w Europie rozwój epidemii udało się w znacznym stopniu zahamować, w ciągu ostatnich tygodni liczba nowych zakażeń niemal na całym kontynencie znów wzrasta. Coraz częściej mówi się o drugiej fali. Obowiązek noszenia maseczek jest utrzymywany w większości europejskich państw, a lista miejsc, w których obowiązuje, często jest rozszerzana.

W całej Francji obowiązuje nakaz zasłaniania ust i nosa we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych, ale wzrost nowych infekcji skłonił wiele władz samorządowych do rozszerzenia tego obowiązku na wybrane obszary na świeżym powietrzu. Na taki krok zdecydowały się setki miast i gmin, w tym duże ośrodki, takie ja Marsylia, Lille czy Tuluza oraz wiele miejscowości turystycznych, np. Biarritz i Saint Tropez.

Od poniedziałku noszenie maseczek będzie wymagane w niektórych, szczególnie uczęszczanych miejscach Paryża, m.in. na bulwarach biegnących wzdłuż Sekwany i Kanału św. Marcina oraz na targowiskach pod gołym niebem. We Francji za niestosowanie się do reguł związanych z używaniem maseczek grozi grzywna w wysokości 135 euro.

Władze miejskie Amsterdamu i Rotterdamu wprowadziły w środę obowiązek zakładania maseczek na najbardziej ruchliwych ulicach handlowych. W tym pierwszym mieście za nieprzestrzeganie przepisu można zapłacić 95 euro kary. W całej Holandii twarz trzeba zakrywać w pojazdach komunikacji publicznej. Rząd tego kraju, w odróżnieniu od większości swoich europejskich odpowiedników, nie namawia obywateli do noszenia maseczek w innych miejscach. Zamiast tego akcentuje konieczność przestrzegania zasad zachowania dystansu między ludźmi.

Rozszerzana jest również lista miejsc w Anglii i w Szkocji, w których obowiązkowo trzeba nosić maseczki. Od soboty, oprócz sklepów, centrów handlowych i środków komunikacji zbiorowej, znalazły się na niej również muzea, biblioteki, galerie, kina oraz budynki sakralne. Podobne przepisy będą obowiązywać od poniedziałku w Irlandii Północnej, w której, tak jak wciąż w Walii, zasłanianie twarzy wymagane było tylko podczas korzystania z transportu publicznego. Za niestosowanie się do przepisów możemy być ukarani mandatem do 100 funtów.

Także w Irlandii od poniedziałku obowiązkowe będzie używanie maseczek już nie tylko w komunikacji zbiorowej, ale i w sklepach i centrach handlowych. Za złamanie tych przepisów grozi do 2,5 tys. euro grzywny lub do sześciu miesięcy więzienia. W Hiszpanii trzeba zasłaniać usta i nos we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych oraz w otwartej przestrzeni publicznej, np. na ulicach i placach, gdy nie da się utrzymać półtorametrowego odstępu od innych ludzi. Wszystkie regiony kraju poza Wyspami Kanaryjskimi wprowadziły jednak jeszcze dalej idące przepisy, nakazujące używanie maseczek w każdym miejscu publicznym, niezależnie od dystansowania społecznego. Za lekceważenie tych postanowień można zapłacić karę. Jej wysokość zależy od regionu i wynosi zazwyczaj 100 euro.

Twarz zasłaniać też musimy we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych oraz środkach transportu we Włoszech. Powinno się to czynić również na zewnątrz, gdy niemożliwe jest zachowanie bezpiecznej odległości od innych. Podobnie jak w Hiszpanii, władze lokalne mogą wprowadzać dodatkowe obostrzenia, co często dzieje się chociażby w zatłoczonych miejscowościach turystycznych. Według włoskich mediów zaostrzają się kontrole i rosną kary za niewypełnianie tego obowiązku. W Mediolanie za brak maseczki można dostać mandat w wysokości 400 euro. Takie samo zachowanie w regionie Kampanii grozi grzywną 1000 euro.

Zwiększają się też kary za niestosowanie się do regulacji dotyczących zasłaniania ust i nosa wprowadzonych przez poszczególne niemieckie landy. W Nadrenii Północnej-Westfalii wynoszący 150 euro mandat ma być bezwzględnie nakładany na wszystkich łamiących przepisy – wcześniej często kończyło się na ostrzeżeniu. Taką samą grzywnę trzeba też płacić za brak maseczki w Bawarii. Wyższe, sięgające nawet 500 euro, są mandaty w Berlinie. Władze Szlezwika-Holsztynu planują wprowadzić karę finansową, a rząd Dolnej Saksonii podwyższyć jej stawkę.

Chociaż o przepisach związanych z noszeniem maseczek decydują władze poszczególnych krajów związkowych, praktycznie w całych Niemczech obowiązują zbliżone regulacje. Nakazują one zasłanianie twarzy w środkach transportu publicznego oraz w sklepach. Z analogicznymi zasadami trzeba się liczyć przy wizycie w którymś z krajów związkowych Austrii.

Bardziej surowe ograniczenia obowiązują w Belgii, w której władze wielu miast ogłosiły wymóg używania maseczek na terenie całej miejscowości bądź jej części, np. ścisłego centrum albo głównych ulic handlowych. Regulacja takie zostały wprowadzone m.in. w Brukseli, Brugii czy Antwerpii. Za ich złamanie grożą kary nawet do 250 euro.

W Portugalii twarz musimy zasłaniać podczas korzystania z komunikacji zbiorowej, a także w niektórych ogólnodostępnych miejscach, takich jak muzea czy kościoły. Nie trzeba tego robić na ulicach i plażach. Niestosowanie się do przepisów grozi mandatem w wysokości od 120 do 350 euro.

W Chorwacji, Rumunii, Grecji, na Ukrainie i w Bułgarii maseczki trzeba zakładać w pojazdach komunikacji zbiorowej oraz w zamkniętych przestrzeniach publicznych, np. w sklepach. W tym ostatnim kraju za zlekceważenie przepisów zapłacimy 300 lewów grzywny (ok. 675 zł). Podobne przepisy obowiązują na Cyprze.

Osoby przybywające do największych miast Turcji oraz turystycznych regionów tego państwa muszą nosić maseczki we wszystkich miejscach publicznych, również na ulicach, w parkach i na plażach. Złamanie tego przepisu grozi karą sięgającą nawet 900 lir tureckich, czyli prawie 500 zł.

Zbliżone regulacje przyjęto w Czarnogórze, z tym, że w tym kraju twarzy nie trzeba zakrywać na plażach i w parkach narodowych. Powszechny nakaz noszenia maseczek został zniesiony w Czechach, ale obowiązują od niego lokalne wyjątki, zasłanianie ust i nosa wciąż jest wymagane na przykład w praskim metrze.

Na Słowacji maseczki należy zakładać we wszystkich zamkniętych pomieszczeniach, w których stykamy się z obcymi ludźmi - także w środkach komunikacji masowej. Za niestosowanie się do tych przepisów trzeba zapłacić nawet do 1650 euro grzywny. Zasłanianie twarzy w komunikacji publicznej (w tym np. wewnątrz statków pływających po Balatonie) i w sklepach jest obowiązkowe na Węgrzech. Takie same rozwiązania obowiązują obecnie na Litwie.

Władze Łotwy, Estonii i Danii nie wymagają od swoich obywateli zakrywania ust i nosa w przestrzeni publicznej, ale radzą im to robić w szczególnie zatłoczonych miejscach, np. w środkach komunikacji zbiorowej. Wprowadzenie podobnych rekomendacji rozważa Finlandia. Według szwedzkiej agencji zdrowia publicznego nie ma potrzeby, by ludzie nosili maseczki w codziennych sytuacjach w tym kraju.

Większość oficjalnych stron rządowych informuje, że usta i nos wystarczy zasłaniać maseczką niemedyczną. Niektóre dodają, że dozwolone jest też używanie szala lub chusty. Zazwyczaj z tego obowiązku zwolnione są m.in. młodsze dzieci oraz osoby, które nie powinny nosić maseczek z przyczyn zdrowotnych.

Autor: Jerzy Adamiak (PAP)

Obraz MichaelGaida z Pixabay 

Europa zaostrza przepisy dotyczące noszenia maseczek

Minister: wyjeżdżający za granicę muszą być świadomi ryzyka kwarantanny

Ludzie wyjeżdżający w obecnej sytuacji za granicę powinni mieć świadomość ryzyka związanego z możliwością wprowadzenia kwarantanny dla powracających - oświadczył w piątek brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Odrzucił on tym samym sugestię rekompensat dla osób, które będą musiały się jej poddać. W czwartek późnym wieczorem brytyjski rząd ogłosił, że od godz. 4 rano w sobotę przywrócony zostaje obowiązek 14-dniowej kwarantanny dla przyjeżdżających z Francji, Holandii, Malty, Monako, Turks i Caicos oraz Aruby.

"Myślę, że biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się latem tego roku, biorąc pod uwagę to, co już wydarzyło się w takich miejscach jak Hiszpania oraz ogromną liczbę relacji o obawach dotyczących Francji i innych krajów, nikt nie będzie całkowicie zaskoczony" - zauważył Shapps w rozmowie ze stacją Sky News.

Zapewnił, że współczuje ludziom, którzy nie będą mogli powrócić przed początkiem obowiązywania kwarantanny, ale wyjaśnił, iż rząd nie miał innego wyboru. "Sytuacja jest dynamiczna i nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał, żebyśmy robili coś innego, niż chronili zdrowie i bezpieczeństwo publiczne. To znaczy, że tam, gdzie widzimy, iż w jakimś kraju przekraczany jest pewien poziom przypadków, wtedy nie mamy innego wyjścia, jak tylko działać" - wyjaśnił. Shapps sam musiał się poddać kwarantannie po powrocie z Hiszpanii, dokąd wyjechał na urlop zanim rząd przywrócił ten obowiązek dla przyjeżdżających z tego kraju.

Jak szacuje brytyjski rząd, we Francji - która jest dla Brytyjczyków drugim najpopularniejszym kierunkiem wyjazdów zagranicznych - przebywa ich obecnie ok. 160 tys. Brytyjskie media informują o tym, że po ogłoszeniu informacji o przywróceniu kwarantanny tysiące Brytyjczyków przebywających we Francji i w Holandii próbuje wrócić jeszcze przed sobotnim porankiem, zaś ceny biletów lotniczych i kolejowych drastycznie poszły w górę.

Przywrócenie kwarantanny, zwłaszcza w przypadku przyjazdów z Francji, nie było dużym zaskoczeniem. Brytyjski rząd nieustannie powtarza, że nie zawaha się podejmować zdecydowanych decyzji, jeśli będzie widział wzrost zakażeń koronawirusem w jakimś kraju i ostrzegał, że mogą być one wprowadzane w życie z bardzo niewielkim wyprzedzeniem - tak jak to miało miejsce, gdy przywracano ten obowiązek dla przyjazdów z Hiszpanii, Luksemburga i Belgii.

Tymczasem we Francji od kilku dni gwałtownie rosła liczba zakażeń i brytyjskie media powszechnie spekulowały, że będzie ona następnym krajem zdjętym z listy tych, skąd po przyjeździe nie trzeba się izolować. Podobne spekulacje dotyczyły także Malty, a w mniejszym stopniu Holandii.

Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi w Anglii, Walii i Irlandii Północnej kara w wysokości 1000 funtów, a w Szkocji - 480.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / grantshapps

Minister: wyjeżdżający za granicę muszą być świadomi ryzyka kwarantanny

Już ponad 10,5 mln razy skorzystano z rabatów na jedzenie poza domem

Ponad 10,5 mln razy skorzystano w pierwszym tygodniu z dofinansowanych przez brytyjski rząd zniżek na jedzenie poza domem w ramach akcji, która ma pomóc sektorowi gastronomicznemu wyjść z kryzysu spowodowanego epidemią, podało we wtorek ministerstwo finansów.

Podczas trwającej przez cały sierpień akcji "Eat Out to Help Out" klienci restauracji, kawiarni, barów, pubów i stołówek, które się zgłosiły do programu, mają w poniedziałki, wtorki i środy zniżki na jedzenie do 50 proc., a koszt pozostałej części pokrywany jest z budżetu państwa. Maksymalna wartość rabatu to 10 funtów na osobę.

Jak poinformowało ministerstwo finansów, do końca zeszłego tygodnia lokale uczestniczące w programie zgłosiły 10 540 394 wnioski o zwrot udzielonego rabatu, a jego średnia wartość to niespełna 5 funtów, co oznacza, że dotychczasowy koszt programu to ok. 50 mln funtów. Zgłosiło się do niego do tej pory 83 068 lokali gastronomicznych, a na dofinasowanie rabatów ministerstwo przeznaczyło 500 milionów funtów.

W sektorze gastronomicznym w Wielkiej Brytanii zatrudnionych jest 1,8 mln osób. Jak wynika z rządowych danych, w kwietniu, pierwszym pełnym miesiącu po wprowadzeniu restrykcji z powodu epidemii, działalność wstrzymało 80 proc. firm z tej branży, a na przymusowe urlopy zostało wysłane 1,4 mln osób, co jest najwyższym odsetkiem ze wszystkich sektorów.

Akcja "Eat Out to Help Out" trwa w sierpniu, tylko w poniedziałki, wtorki i środy, czyli w dni, kiedy ruch jest mniejszy, maksymalna zniżka wynosi 10 funtów na osobę, a rabat obejmuje wyłącznie jedzenie i napoje bezalkoholowe spożywane na miejscu, czyli nie dotyczy ani alkoholu, ani jedzenia na wynos czy z dostawą, a także nie dotyczy prywatnych przyjęć, np. w przypadku wynajęcia lokalu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Już ponad 10,5 mln razy skorzystano z rabatów na jedzenie poza domem

Kot Palmeston zrezygnował z obowiązków głównego łowcy myszy w MSZ

Palmerston, kot, który od ponad czterech lat mieszkał w siedzibie brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, poinformował w piątek, że rezygnuje z pełnia obowiązków głównego łowcy myszy brytyjskiej dyplomacji, gdyż pragnie wieść spokojniejsze życie na wsi.

W liście wysłanym do Simona McDonalda, najwyższego rangą urzędnika służby cywilnej w MSZ, Palmerston - który ma na Twitterze 106,6 tys. obserwujących - wyjaśnił, że w czasie epidemii koronawirusa, tak jak wiele innych osób, zaczął pracować z domu i doszedł do wniosku, iż życie z dala od dyplomatycznego zgiełku jest spokojniejsze i łatwiejsze.

Wyraził przekonanie, że jego znak firmowy, jakim było udawanie, że śpi, podczas gdy w rzeczywistości podsłuchiwał rozmowy zagranicznych dygnitarzy, będzie z pewnością sporą stratą dla brytyjskich służb wywiadowczych, ale w miarę jak przybywa mu lat, musi myśleć także o sobie i zrezygnować z dyplomatycznych obowiązków. Życie na wsi bardzo mu się spodobało, szczególnie lubi teraz wspinać się na drzewa.

Palmerston podkreślił, że jest dumny, iż przez te lata mógł podać łapkę politykom z tylu krajów, zaś tak liczne grono obserwujących jego konto jest dowodem, że nawet ci na czterech łapach mogą odegrać ważną rolę budowaniu wizerunku Wielkiej Brytanii i pomóc w osiąganiu jej celów. Zapewnił, że choć formalnie kończy pracę, nadal pozostanie ambasadorem Wielkiej Brytanii. List został podpisany odciskami dwóch kocich łapek.

Palmerston, czarno-biały kot, który przygarnięty został przez MSZ w kwietniu 2016 r., nosi imię na cześć XIX-wiecznego ministra spraw zagranicznych i dwukrotnego premiera, wicehrabiego Palmerstona. Wiadomo, że kilkakrotnie miał spięcia, poważniejsze niż tylko groźne pomiaukiwania, z Larrym, oficjalnym kotem urzędu premiera na Downing Street 10, ale jak twierdzi stacja BBC, nie były one przyczyną jego rezygnacji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Kot Palmeston zrezygnował z obowiązków głównego łowcy myszy w MSZ

Johnson: chcemy umowy z UE, ale nie za wszelką cenę

Wielka Brytania jest zdeterminowana, by zawrzeć porozumienie w prowadzonych negocjacjach z Unią Europejską, ale nie będzie dążyć do tego za wszelką cenę - powiedział w czwartek brytyjski premier Boris Johnson swojemu irlandzkiemu odpowiednikowi Michealowi Martinowi.

Obaj politycy rozmawiali na zamku Hillsborough w Irlandii Północnej. Było to ich pierwsze osobiste spotkanie od czasu, gdy pod koniec czerwca Martin przejął funkcję szefa rządu Irlandii. Jak poinformowano, rozmawiali oni o negocjacjach w sprawie przyszłych relacji między Wielką Brytanią a UE, walce z koronawirusem oraz gospodarczych skutkach pandemii, a także o współpracy dwustronnej, w tym szczególności w odniesieniu do Irlandii Północnej.

"(Johnson) powtórzył, że Wielka Brytania jest zdeterminowana, by zawrzeć umowę. Podkreślił on, że Wielka Brytania poza Unią Europejską będzie nadal szczycić się wysokimi standardami w zakresie ochrony środowiska, dobrostanu zwierząt i prawa pracy. Podkreślił jednak, że Wielka Brytania nie jest skłonna podejmować zobowiązań w zakresie równych warunków działania, wykraczających poza to, co zwykle znajduje się w umowie o wolnym handlu, takiej jak umowa UE z Kanadą" - napisano w komunikacie brytyjskiego rządu.

To, co jest określane mianem równych warunków działania, jest jednym z głównych punktów spornych w negocjacjach, bo Bruksela - obawiając się, że Londyn zacznie stosować "dumping regulacyjny" - domaga się od niego dostosowania się do swoich regulacji.

"Myślę, że istnieje pole porozumienia, jeśli taka wola jest po obu stronach, a wydaje mi się, że tak jest. Mój własny instynkt mówi mi, że istnieje wspólne zrozumienie, iż nie potrzebujemy kolejnego szoku dla gospodarki, którym byłoby nieoptymalne porozumienie handlowe, obok ogromnego szoku z powodu Covid" - powiedział Martin.

Wcześniej brytyjski premier, dla którego była to pierwsza wizyta w Irlandii Północnej od czasu przywrócenia w styczniu, po trzyletnim kryzysie politycznym, autonomicznych władz tej prowincji, z pierwszą minister Arlene Foster oraz zastępczynią pierwszej minister Michelle O'Neill.

Przekonywał je, że z upływem okresu przejściowego po brexicie nie powstanie granica celna pomiędzy Irlandią Północną a pozostałą częścią Zjednoczonego Królestwa, czego obawiają się północnoirlandzcy przedsiębiorcy. "Wspólnie zapewnimy, że Irlandia Północna jest gotowa w pełni wykorzystać wiele możliwości, które przed nami stoją i że żadna część Irlandii Północnej nie pozostanie w tyle" - mówił Johnson.

Brytyjski premier podczas wizyty w Belfaście, tak jak kilka dni wcześniej w Szkocji, mówił też o tym, że Zjednoczone Królestwo jest "najbardziej udanym partnerstwem politycznym na świecie", zaś cztery tworzące je narody mają znacznie większą siłę, gdy są razem, niż gdyby były osobno. Zapowiedział również przyszłoroczne obchody stulecia powstania Irlandii Północnej, która utworzona została w maju 1921 roku w wyniku podziału Irlandii.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Johnson: chcemy umowy z UE, ale nie za wszelką cenę

Ryanair: ponad 200 tras w nadchodzącym sezonie zimowym z Polski

Ryanair w nadchodzącym sezonie zimowym zaplanował w rozkładzie lotów ponad 200 tras z Polski. Irlandzki przewoźnik zapowiedział we wtorek pięć nowych tras – z Gdańska i Krakowa do Billund, z Poznania do Lwowa i Manchesteru oraz z Warszawy Modlin do Charkowa.

Ryanair we wtorek ogłosił rozkład lotów z Polski na zimę 2020/2021.

"Ryanair będzie operował na ponad 200 trasach, w tym na pięciu nowych – z Gdańska i Krakowa do Billund, z Poznania do Lwowa i Manchesteru oraz z Warszawy Modlin do Charkowa" - czytamy w komunikacie.

Jak przekazał przewoźnik, zimą będzie także więcej lotów do Dublina, Goeteborga, Kijowa, Londynu, Oslo i Sztokholmu - w sumie prawie 700 lotów tygodniowo.

Ryanair z Polski lata m.in. z lotniska Warszawa-Modlin, a także z Gdańska, Krakowa, Poznania, Katowic, Wrocławia, Łodzi. (PAP)

Ryanair: ponad 200 tras w nadchodzącym sezonie zimowym z Polski

Schwytano rekordową liczbę nielegalnych imigrantów na kanale La Manche

Rekordową liczbę 235 nielegalnych imigrantów próbujących na 17 łodziach przedostać się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii zatrzymały w czwartek brytyjskie łodzie patrolowe oraz straż graniczna - poinformowało w piątek ministerstwo spraw wewnętrznych.

To największa w historii dobowa liczba imigrantów schwytanych przy próbie przedostania się do Wielkiej Brytanii drogą morską. Doszło do tego zaledwie tydzień po ustanowieniu poprzedniego rekordu - w poprzedni czwartek złapano 202 osoby.

W lipcu tego roku na kanale La Manche schwytano ponad 1100 nielegalnych imigrantów, co jest wzrostem o ponad 50 proc. w stosunku do poprzednich trzech miesięcy i jeszcze większym w stosunku do poprzednich - dla porównania, w lipcu zeszłego roku było ich niespełna dwustu.

W związku z tym drastycznym wzrostem poselska komisja spraw wewnętrznych wszczęła w piątek dochodzenie, które ma wyjaśnić przyczynę tego zjawiska, w szczególności zbadać rolę gangów przestępczych zajmujących się przemytem ludzi, działania brytyjskich i francuskich władz w celu powstrzymywania nielegalnej imigracji, a także sytuację w obozach dla migrantów po francuskiej stronie kanału.

"Liczba nielegalnych rejsów małych łodzi jest przerażająca i niedopuszczalnie wysoka. Liczby te są skandaliczne. Francja i inne państwa UE są bezpiecznymi krajami. Prawdziwi uchodźcy powinni ubiegać się o azyl tam, a nie ryzykować życiem i łamać prawo, przyjeżdżając do Wielkiej Brytanii. Wiem, że kiedy Brytyjczycy mówią, że chcą odzyskać kontrolę nad naszymi granicami - to dokładnie to mają na myśli" - napisała na Twitterze brytyjska minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Na razie jednak nie widać, by ta liczba miała się zmniejszyć - jak podała stacja Sky News, w piątek rano zatrzymano kolejnych ponad stu nielegalnych imigrantów na 11 łodziach.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Наталия Когут z Pixabay 

Schwytano rekordową liczbę nielegalnych imigrantów na kanale La Manche
Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.