Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Sat, Apr 20, 2024

Sport

Sport

All Stories

Raab wzywa Chiny do wycofania ustawy o bezpieczeństwie Hongkongu

Wielka Brytania wezwała we wtorek Chiny do wycofania się z forsowania ustawy o bezpieczeństwie narodowym Hongkongu, podkreślając, że jest to naruszeniem międzynarodowych zobowiązań Pekinu do przestrzegania zasady "jeden kraj, dwa systemy".

"Aby było jasno i konkretnie, wprowadzenie w Hongkongu ustawodawstwa o bezpieczeństwie narodowym przez rząd w Pekinie, a nie przez własne instytucje Hongkongu stoi w bezpośredniej sprzeczności z art. 23 chińskiej ustawy zasadniczej. I jest to w bezpośredniej sprzeczności z międzynarodowymi zobowiązaniami, które Chiny dobrowolnie przyjęły na mocy wspólnej deklaracji (z 1984 r. o warunkach przejęcia zwierzchnictwa nad Hongkongiem - PAP)" - mówił w Izbie Gmin brytyjski minister spraw zagranicznych Dominic Raab.

Podkreślił, że Chiny wciąż mają czas na wycofanie się z tego projektu oraz na to, by respektować autonomię Hongkongu i własne międzynarodowe zobowiązania. Zapewnił też, że Wielka Brytania nie stara się powstrzymywać rozwoju Chin, uważa je za ważnego członka społeczności międzynarodowej i stara się je angażować we wszystkie sprawy, od handlu po zmiany klimatyczne.

"Piłka jest po stronie Chin. Mogą one przekroczyć Rubikon i naruszyć autonomię i prawa mieszkańców Hongkongu albo też cofnąć się, zrozumieć powszechne obawy społeczności międzynarodowej i wywiązać się ze swoich obowiązków jako wiodącego członka społeczności międzynarodowej" - mówił Raab. Wyraził też obawę, że działania Chin są zagrożeniem dla dobrobytu gospodarczego i modelu ekonomicznego Hongkongu.

Przyznał, że Wielka Brytania nie jest w stanie zmusić Chin do zmiany stanowiska, ale będzie się starała je przekonać do tego. "Jeżeli Chiny będą nadal podążać tą drogą, jeżeli wprowadzą w życie to prawo dotyczące bezpieczeństwa narodowego, zastanowimy się nad dalszą reakcją, którą podejmiemy we współpracy z naszymi partnerami" - powiedział. Zarazem przyznał, że zmiana stanowiska przez Chiny jest mało prawdopodobna.

Raab powtórzył, że Wielka Brytania gotowa dać ok. 300 tys. posiadaczom brytyjskich paszportów zamorskich (BNO) prawo do dłuższego pobytu, co w konsekwencji otwierałoby im drogę do uzyskania obywatelstwa.

Zgodnie z podpisaną w 1984 roku brytyjsko-chińską deklaracją, która była podstawą zwrotu Hongkongu w 1997 r., Chiny zobowiązały się, że przez 50 lat po przejęciu zwierzchnictwa nad tym terytorium zachowają daleko idącą jego autonomię.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Wyjątkowo słoneczny maj i najbardziej słoneczna wiosna w historii

Tegoroczny maj był najbardziej słonecznym miesiącem w Wielkiej Brytanii, od kiedy zaczęto zbierać dane, a tegoroczna wiosna - najbardziej słoneczną wiosną - poinformował w poniedziałek brytyjski urząd meteorologiczny Met Office.

W maju w Wielkiej Brytanii było 266 godzin słonecznych, czyli więcej niż w rekordowym dotychczas czerwcu 1957 r., gdy zanotowano ich 265.

Ponadto w ciągu trzech miesięcy od początku marca do końca maja w Wielkiej Brytanii jest średnio 426 godzin słonecznych. Od 1929 roku było tylko 10 lat, gdy ta liczba przekroczyła 500, przy czym nie było wcześniej ani jednego roku, by było to więcej niż 555 godzin. Tymczasem w tym roku od marca do maja było 626 godzin słonecznych.

"Najbardziej niezwykłym aspektem jest to, jak bardzo niektóre z majowych i wiosennych rekordów tych statystyk klimatycznych zostały przekroczone. Przekroczenie brytyjskiego rekordu godzin słonecznych to jedno, ale przekroczenie go o ponad 70 godzin jest naprawdę wyjątkowe" - powiedział Mark McCarthy z Met Office. Dodał, że tegoroczna wiosna miała więcej godzin słonecznych niż zwykle bywa latem.

Jak zwracają uwagę meteorolodzy, jest wyjątkowo słoneczna wiosna jest tym bardziej niezwykła, że nastąpiła po bardzo deszczowej zimie. W lutym zanotowano największą ilość opadów deszczu w historii, z kolei maj był w Anglii najsuchszy w historii. Podkreślają, że taka nagłe przejście z bardzo mokrej pogody na bardzo suchą jest zupełnie nietypowa dla brytyjskiego klimatu.

"Jeśli spojrzymy na różnicę w ilości opadów, która miała miejsce w zimie w porównaniu z wiosną, to jest to największa różnica w naszych statystykach od 1862 roku" - powiedział McCarthy.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz My pictures are CC0. When doing composings: z Pixabay 

Przełożona konferencja klimatyczna ONZ odbędzie się w listopadzie 2021 r.

Przełożona z powodu pandemii koronawirusa konferencja klimatyczna ONZ w Glasgow - COP26 - odbędzie się w dniach 1-12 listopada 2021 r., poinformował w czwartek wieczorem brytyjski minister biznesu Alok Sharma, który jest przewodniczącym konferencji.

"Podczas gdy słusznie skupiamy się na walce z pilnym kryzysem spowodowanym przez koronawirusa, nie możemy tracić z oczu ogromnych wyzwań związanych ze zmianami klimatu. Po uzgodnieniu nowego terminu COP26 pracujemy z naszymi międzynarodowymi partnerami nad ambitną mapą drogową dla globalnych działań na rzecz klimatu między chwilą obecną a listopadem 2021 roku" - oświadczył Sharma.

"Kroki, które podejmiemy w celu odbudowy naszych gospodarek, będą miały głęboki wpływ na zrównoważony rozwój, odporność i dobrobyt naszych społeczeństw w przyszłości, a COP26 może być momentem, w którym świat zjednoczy się na rzecz czystej, prężnej odbudowy" - dodał.

Według pierwotnych planów konferencja COP26 miała się odbyć w Glasgow w dniach 9-20 listopada tego roku. Spodziewano się, że do największego miasta Szkocji przyjedzie około 30 tys. delegatów - polityków, działaczy organizacji ekologicznych, dziennikarzy - w tym także kilkudziesięciu przywódców państw.

Oczekuje się, że podczas niespełna dwutygodniowych obrad w przyszłym roku, państwa potwierdzą i wzmocnią swoje zobowiązania złożone w ramach paryskiego porozumienia klimatycznego z 2015 r., którego celem jest zatrzymanie zmian klimatycznych na Ziemi. (PAP)

Doradca premiera przekonuje, że nie złamał zasad i wyjaśnia sytuację

Dominic Cummings, główny doradca brytyjskiego premiera Borisa Johnsona, wyjaśniał w poniedziałek okoliczności swojego wyjazdu do Durham podczas zakazu podróży. Powiedział, że wszystko, co zrobił było zgodne z zasadami, ale decyzja o jego przyszłości należy do premiera.

"Nie myślę, że stanowię wyjątek i że jest jedna zasada dla mnie, a inna dla pozostałych osób" - oświadczył Cummings podczas specjalnej, ponad godzinnej, konferencji prasowej na Downing Street. "Nie żałuję tego, co zrobiłem. Myślę, że to, co zrobiłem, było w tych okolicznościach rozsądne" - powiedział, ale dodał, że rozumie, iż ludzie mogą się nie zgadzać z jego punktem widzenia.

Przyznał też, że powinien był przedstawić publiczne wyjaśnienia wcześniej. "Wiem, że miliony ludzi cierpią, a tysiące zmarły. Z perspektywy czasu, powinienem był złożyć to oświadczenie wcześniej" - oznajmił.

Jak mówił, uznał, że sytuacji, gdy zarówno on, jak i jego żona, mieli symptomy koronawirusa, najlepszym rozwiązaniem na zapewnienie opieki nad ich 4-letnim synem było pojechanie do domu rodziców, gdzie mogły się zająć nim nastoletnie siostrzenice. Jak przekonywał, w Londynie nie miał możliwości zapewnienia takiej opieki.

Przekonywał, że nie złamał zasad, bo przepisy zabraniające wychodzenia z domu i przemieszczania się dopuszczają wyjątki np. w takich sytuacjach, jak zapewnienie opieki nad dziećmi. Mówił, że przez cały pobyt w Durham przebywał z żoną w oddzielnym budynku niż jego rodzice i nie kontaktował się z nimi bezpośrednio.

"Zasady opisują różne wyjątkowe okoliczności, w których ich przestrzeganie może być niemożliwe. Nie mówią, że w każdych okolicznościach powinieneś zostać w domu. Mówią, że są pewne okoliczności, w których nie będzie można stosować się do tych zasad. I wydawało mi się, że byłem w takich wyjątkowych okolicznościach" - przekonywał Cummings.

Wyjaśniał również pobyt w Barnard Castle, turystycznej miejscowości niespełna 50 km od Durham. Jak twierdzi, pojechali tam dzień przed powrotem do Londynu, aby sprawdzić, czy po dwutygodniowej chorobie będzie w stanie prowadzić samochód przez kilka godzin w drodze do Londynu.

Zaprzeczył też, jakoby po powrocie do Londynu 14 kwietnia pojechał w następny weekend do Durham ponownie i może to udowodnić. "Guardian" i "Daily Mirror", które ujawniły w miniony weekend historię, napisały, że Cummings wraz z rodziną był widziany w Durham ponownie 19 kwietnia. Cummings podkreślił też, że na jego decyzję o wyjeździe do Durham wpłynęła atmosfera wokół jego osoby - w tym protesty w pobliżu domu w Londynie - co powodowało, że nie chciał zostawiać żony z dzieckiem samych w domu.

Cummings powiedział również, że przed wyjazdem do Durham nie informował o tym Johnsona, który wówczas sam zmagał się z koronawirusem, a powiedział o tym mniej więcej tydzień po powrocie, ale nie było to głównym tematem ich rozmowy.

Powiedział też, że nie oferował premierowi złożenia rezygnacji, ale zapytany, czy odejdzie, jeśli kontrowersje nadal będą obciążały rząd, oświadczył, że to "zależy od premiera". "Jestem tu, by zrobić wszystko, co w mojej mocy dla rządu i zmienić kraj na lepszy" - podkreślił.

Cummings to główny doradca polityczny Johnsona. Jest uważany za bardzo sprawnego stratega politycznego. Odegrał kluczową rolę najpierw w kampanii na rzecz brexitu (był on w 2016 r. szefem kampanii na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z UE), jak i podczas wyborów do Izby Gmin w grudniu zeszłego roku, w których konserwatyści przejęli kilkadziesiąt tradycyjnie laburzystowskich okręgów. Budzi zarazem bardzo duże kontrowersje - także z powodu dużych wpływów, które ma, i tego, że w przeciwieństwie do ministrów nie ma nad jego działaniami żadnej kontroli ze strony parlamentu. Po publikacjach "Guardiana" i "Daily Mirror" jego odejścia domagało się publicznie nawet kilku posłów Partii Konserwatywnej.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / Telegraph Politics

Zakaz pozostawania na noc poza domem i organizowania zgromadzeń

Pozostawanie u kogoś w domu na noc bez uzasadnionej przyczyny, organizowanie zgromadzeń dwóch lub więcej osób w pomieszczeniach zamkniętych oraz więcej niż sześciu osób na zewnątrz jest od poniedziałku w Anglii przestępstwem.

Nowe przepisy wprowadzono w związku z rozpoczętym w poniedziałek w Anglii drugim etapem luzowania restrykcji obowiązujących z powodu koronawirusa - dostosowują one stan prawny do tej sytuacji. Tak jak wszystkie nadzwyczajne przepisy związane z koronawirusem ich obowiązywanie jest ograniczone czasowo.

Od poniedziałku możliwe jest spotykanie się do sześciu osób z różnych gospodarstw domowych na otwartej przestrzeni - np. w parkach, ale także prywatnych przydomowych ogrodach - o ile zachowują one dwumetrową odległość.

Dozwolone powody pozostawania z dala od domu na noc obejmują m.in. uczestniczenie w pogrzebie członka bliskiej rodziny, ułatwienie przeprowadzki, pracę, opiekę lub wolontariat. Możliwe jest to także, gdy dana osoba nie może wrócić do domu z powodu niebezpieczeństwa, w celu uniknięcia choroby, otrzymania pomocy, gdy nie jest możliwe podróżowanie. Również dopuszczalne jest, by dziecko pozostało z rodzicem/rodzicami, z którymi nie mieszka, jeżeli "konieczne jest kontynuowanie istniejących ustaleń". Zastrzeżono, że zakaz pozostawania na noc poza własnym domem bez uzasadnionych powodów nie dotyczy osób bezdomnych.

Jak wyjaśniono, policja może nakazać ludziom opuszczenie nieruchomości, jeśli łamią oni nowe prawa - ale nie ma uprawnień do ich przymusowego usunięcia. Funkcjonariusze mogą natomiast ukarać osoby łamiące zasady i aresztować je, jeśli nie współpracują.

W wytycznych wydanych przez Krajową Radę Szefów Policji (NPCC) napisano, że funkcjonariusze "mogą polecić danej osobie powrót do domu" tylko wtedy, gdy okaże się, że przebywa ona gdzieś nielegalnie, ale nie mają uprawnień do usunięcia kogoś stamtąd lub użycia siły.

Przewodniczący NPCC Martin Hewitt zapewnił, że funkcjonariusze będą nadal korzystać ze zdrowego rozsądku i dyskrecji i będą wydawać grzywny lub aresztować ludzi tylko w ostateczności.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Johnson: od 1 czerwca zacznie się drugi etap luzowania restrykcji

Wielka Brytania poczyniła wystarczające postępy w powstrzymywaniu epidemii koronawirusa, by można było od poniedziałku, 1 czerwca, przejść do drugiego etapu luzowania restrykcji - ogłosił w czwartek po południu premier Boris Johnson.Wielka Brytania poczyniła wystarczające postępy w powstrzymywaniu epidemii koronawirusa, by można było od poniedziałku, 1 czerwca, przejść do drugiego etapu luzowania restrykcji - ogłosił w czwartek po południu premier Boris Johnson.
 
Od 1 czerwca stopniowo zostaną otwarte szkoły podstawowe, poza tym markety na otwartym powietrzu i salony samochodowej, a od 15 czerwca pozostałe sklepy, jeśli wprowadzone zostaną w nich wytyczne w kwestii bezpieczeństwa. Ponadto - co nie było zapowiadane do tej pory - od poniedziałku możliwe będą spotkania na otwartym powietrzu do sześciu osób spoza jednego gospodarstwa domowego, a nie dwóch jak obecnie, ale nadal przy zachowaniu dwumetrowej odległości.
 
Johnson poinformował, że wszystkich pięć warunków, od których uzależniona była możliwość poluzowania restrykcji, zostało spełnionych. Te pięć warunków to: pewność, że publiczna służba zdrowia poradzi sobie z liczbą przypadków, dowody na stały spadek dziennej liczby zgonów, dowody na to, że stopa zakażeń spada do poziomu dającego się opanować, wystarczająca liczba testów i środków ochrony osobistej oraz pewność, że poluzowanie ograniczeń nie spowoduje drugiego szczytu.
 
Jak informował podczas codziennej rządowej konferencji prasowej brytyjski premier, we wtorek do szpitali w Anglii przyjęto 475 pacjentów z koronawirusem, podczas gdy 2 kwietnia było to 3 121, średnia dobowa liczba zgonów z siedmiu kolejnych dni wynosiła we wtorek 256 wobec rekordowych 943 w dniu 14 kwietnia, średnia dobowa liczba nowych zakażeń z siedmiu kolejnych dni wynosi 2 312, podczas gdy na początku maja było to 5 066, obecne możliwości laboratoriów to ok. 166 tys. testów dziennie, a rząd podpisał ponad 100 umów na dostawy środków ochrony osobistej. W związku z powyższymi danymi oraz faktem, że podejmowane kroki są ostrożne, rząd uważa, iż spełniony jest również piąty warunek, czyli nie ma ryzyka drugiego szczytu.
 
Johnson przypomniał, że luzowanie restrykcji jest warunkowe i w szczególności możliwe jest ich lokalne przywracanie, aby zatrzymać poszczególne ogniska zakażeń, które mogą występować w konkretnych częściach kraju.
Luzowanie restrykcji dotyczy tylko Anglii, bo władze Szkocji, Walii i Irlandii Północnej określiły własny harmonogram ich znoszenia.
 
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Wszystkie sklepy mogą zostać otwarte od 15 czerwca

Od 1 czerwca będą mogły zostać otwarte salony samochodowe i wszystkie punkty handlowe na otwartym powietrzu, jak sklepy ogrodnicze, zaś od 15 czerwca - wszystkie pozostałe sklepy w Anglii - zapowiedział w poniedziałek brytyjski premier Boris Johnson.

"Dzisiaj chcę poinformować sektor detaliczny o naszych zamiarach ponownego otwarcia sklepów, aby również one mogły się przygotować. Są to ostrożne, ale przemyślane kroki na drodze do odbudowy naszego kraju" - powiedział Johnson podczas codziennej konferencji prasowej na temat walki z epidemią koronawirusa.

Brytyjski premier zastrzegł, że warunkiem otwarcia poszczególnych sklepów jest to, czy będą one spełniać opublikowane w poniedziałek rządowe wytyczne dotyczące zapewnienia odpowiedniego dystansu pomiędzy klientami, czy odpowiednich środków higieny.

Otwarcie sklepów będzie jednak ostrożniejsze niż to, które pierwotnie zapowiadał Johnson. Gdy 10 maja przedstawiał on trzyetapowy plan znoszenia restrykcji, mówił, że sklepy - bez rozróżnienia czy znajdujące się na otwartym powietrzu czy w pomieszczeniach - będą mogły zostać otwarte w drugim etapie, który ma się zacząć 1 czerwca.

Zarówno plan otwarcia sklepów, jak i pozostałe elementy luzowania restrykcji odnoszą się tylko do Anglii, bo władze Szkocji, Walii i Irlandii Północnej same ustalają własne harmonogramy tych działań.

Wszystkie stacjonarne sklepy w Wielkiej Brytanii, z wyjątkiem tych sprzedających niezbędne artykuły, jak sklepy spożywcze czy apteki, pozostają zamknięte od 24 marca.

Jak podał w piątek brytyjski urząd statystyczny ONS, sprzedaż detaliczna w kwietniu zmniejszyła się o ponad 18 proc. w porównaniu z marcem, co jest największym spadkiem w historii. Równocześnie udział sprzedaży internetowej w całości sprzedaży detalicznej wzrósł w kwietniu do rekordowego poziomu 30,7 proc.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Szef MSZ: nie będziemy unikać naszych zobowiązań wobec Hongkongu

Wielka Brytania nie będzie unikać zobowiązań, które ma wobec Hongkongu w sytuacji, gdy Chiny wprowadzają tam prawo o bezpieczeństwie narodowym - zapewnił w niedzielę brytyjski minister spraw zagranicznych Dominic Raab.

Chiński parlament zatwierdził w czwartek decyzję, zgodnie z którą prawo o bezpieczeństwie narodowym ma zostać opracowane w Pekinie i nadane Hongkongowi z pominięciem lokalnych organów ustawodawczych. Zdaniem hongkońskiej opozycji i wielu zachodnich przywódców będzie to najpoważniejsza ingerencja komunistycznych władz w sprawy Hongkongu od czasu powrotu tej byłej brytyjskiej kolonii pod zwierzchnictwo Chin w 1997 roku.

"Nie przymkniemy oczu, nie będziemy odwracać wzroku od naszej odpowiedzialności wobec mieszkańców Hongkongu" - podkreślił Raab w stacji BBC. "Jeśli Chiny przeforsują ustawodawstwo dotyczące bezpieczeństwa narodowego damy tym, którzy posiadają brytyjskie paszporty zamorskie (BNO) prawo do przyjazdu do Wielkiej Brytanii" - powiedział minister, dodając, że tylko "ułamek z nich rzeczywiście przyjedzie".

Taki status ma około 300 tys. mieszkańców Hongkongu. Zmiana dawałaby im prawo do dłuższych pobytów w Wielkiej Brytanii, a w przyszłości mogliby uzyskać obywatelstwo.

Zgodnie z podpisaną w 1984 roku brytyjsko-chińską deklaracją, która była podstawą zwrotu Hongkongu, Chiny zobowiązały się, że przez 50 lat po przejęciu zwierzchnictwa nad tym terytorium zachowają daleko idącą jego autonomię. Brytyjskie władze już kilka razy w ostatnich dniach dawały do zrozumienia, że narzucenie Hongkongowi prawa o bezpieczeństwie będzie sprzeczne z zasadami tej deklaracji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Satish5459 z Pixabay 

Johnson wykluczył dochodzenie w sprawie Cummingsa

Brytyjski premier Boris Johnson wykluczył w środę dochodzenie w sprawie domniemanego złamania przez swojego głównego doradcę Dominica Cummingsa zakazu przemieszczania się bez potrzeby i przekonywał, że czas, by zostawić ten spór i zająć się innymi sprawami.

Johnson był w środę po południu przesłuchiwany przez komisję łącznikową Izby Gmin. Składa się ona z szefów wszystkich komisji w niższej izbie parlamentu i jest jedyną, która może przesłuchiwać szefa rządu. Było to pierwsze takie przesłuchanie Johnsona od czasu, gdy w lipcu zeszłego roku objął urząd premiera, i pierwsza możliwość zadania pytań Johnsonowi od czasu wybuchu w miniony weekend afery z Cummingsem w roli głównej.

Jak ujawniła prasa, główny doradca Johnsona pod koniec marca, kilka dni po wprowadzeniu przez rząd restrykcji w celu zatrzymania epidemii koronawirusa, pojechał ponad 400 km do domu rodziców, by jak wyjaśniał, zapewnić opiekę dziecku. Johnson od początku go bronił i przekonywał, że nie złamał on zasad, choć dymisji Cummingsa domaga się nawet ok. 40 posłów Partii Konserwatywnej i - jak wynika z sondaży - większość Brytyjczyków.

Sprawa Cummingsa przewijała się przez całe ponad półtoragodzinne przesłuchanie premiera, mimo że ten już na początku oświadczył, iż nie ma do dodania niczego ponad to, co już powiedział wcześniej, a w ciągu 20 minut zwrotu "pójść dalej" użył pięć razy.

Zapytany, czy sekretarz gabinetu Mark Sedwill, najwyższy urzędnik służby cywilnej w Wielkiej Brytanii, powinien zbadać działania Cummingsa, Johnson powiedział: "Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy w tej chwili dochodzenie w tej sprawie to bardzo dobre wykorzystanie oficjalnego czasu. Pracujemy, jak tylko możemy, nad koronawirusem".

Przekonywał, że opinia publiczna chce, aby rząd "skupił się na niej i jej potrzebach, a nie na politycznych walkach na temat tego, co jeden doradca mógł zrobić, a czego nie".

Na pytanie, czy "autorytet moralny" rządu został podważony działaniami Cummingsa i jego własną obroną swojego doradcy, Johnson powiedział: "Oczywiście bardzo mi przykro z powodu wszystkich cierpień i niepokojów, przez które ludzie przechodzili w tym okresie - ten kraj przechodził, szczerze mówiąc, najtrudniejszy okres. Prosimy ludzi, aby zrobili wyjątkowo trudne rzeczy, rozstając z dala od swoich rodzin".

Oprócz tego Johnson pytany był także o kwestię środków ochrony osobistej dla personelu medycznego, których w szczytowym okresie epidemii brakowało, zgony w domach opieki oraz gospodarcze skutki koronawirusa i jak rząd zamierza sfinansować zwiększone wydatki na zabezpieczenie przed kryzysem gospodarczym.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Johnson wiele ryzykuje, broniąc za wszelką cenę Cummingsa

Decyzja brytyjskiego premiera Borisa Johnsona, by pozostawić na stanowisku swojego głównego doradcę Dominica Cummingsa, który został przyłapany na złamaniu rządowego zakazu przemieszczania się, jest co najmniej ryzykowna - i dla walki z epidemią, i dla niego samego.

Jak ujawniły w piątek wieczorem "The Guardian i "Daily Mirror", Cummings 31 marca, kilka dni po wprowadzeniu rząd restrykcji - i gdy sam miał się izolować z powodu symptomów koronawirusa - był widziany w Durham w północno-wschodniej Anglii, ponad 400 km od swego londyńskiego domu. W sobotę wieczorem te same gazety podały, że 12 kwietnia, w Niedzielę Wielkanocną, Cummings był w leżącej niespełna 50 km od Durham miejscowości Barnard Castle, zaś 19 kwietnia - pięć dni po powrocie do pracy w Londynie - ponownie był w Durham.

Po pierwszej publikacji biuro premiera wyjaśniało, że Cummings pojechał do domu rodziców, by w sytuacji, gdy i on, i jego żona mieli symptomy, zapewnić opiekę ich 4-letniemu synowi. Po drugiej - wydano krótkie oświadczenie, że publikacje są pełne "nieścisłości".

O ile wyjaśnienia w sprawie pierwszej podróży przy dużej dozie dobrej woli można przyjąć, o tyle pobyt w Barnard Castle, a szczególnie drugi wyjazd do Durham są już trudne do uzasadnienia. Świadczy o tym choćby fakt, że w niedzielę odwołania Cummingsa domagała się już nie tylko opozycja, ale nawet kilku posłów rządzącej Partii Konserwatywnej.

Tymczasem Johnson na niedzielnej konferencji prasowej na Downing Street oświadczył, że Cummings jadąc, aby zapewnić opiekę nad dzieckiem, zachował się odpowiedzialnie i zgodnie z prawem, zatem nie może go potępiać za działanie zgodnie z instynktami każdego ojca. Brytyjski premier w ogóle nie odniósł się jednak do sprawy drugiej podróży Cummingsa i pytany o nią uporczywie powtarzał, że zapewnianie opieki dziecku nie jest niezgodne z prawem.

Konferencja została odebrana jako potwierdzenie narracji opozycji, że inne reguły obowiązują rząd, a inne - resztę społeczeństwa. "To był test dla premiera i on go nie zdał. To, że Boris Johnson nie zdecydował się podjąć żadnych działań wobec Dominica Cummingsa, jest zniewagą dla poświęceń Brytyjczyków" - oświadczył lider opozycyjnej Partii Pracy Keir Starmer.

Nie jest zdanie wyłącznie opozycji. Naukowcy doradzający rządowi w kwestii reakcji na epidemię obawiają się, że sprawa kompletnie podważy wiarygodność rządowych wytycznych. "Nie można mieć zaufania, jeśli ludzie mają poczucie, że jesteśmy +my+ i są +oni+, że jest jedna zasada dla nich i druga dla nas" - oświadczył profesor psychologii społecznej Stephen Reicher. Biskup Leeds Nick Baines powiedział, że Johnson traktuje ludzi "jak frajerów". Tim Montgomerie, twórca wpływowego bloga Conservative Home - który, jak sama nazwa wskazuje, popiera konserwatystów - napisał na Twitterze: "Dziś jestem naprawdę zawstydzony, że kiedykolwiek popierałem Borisa Johnsona na wysoki urząd". Tabloid "Daily Mail", również przychylny konserwatystom, na pierwszej stronie zamieścił zaś wielki tytuł: "Na jakiej planecie oni żyją?".

Niezadowolenie z poparcia udzielonego przez Johnsona Cummingsowi wyraża coraz większa grupa szeregowych posłów konserwatywnych, a jak podała stacja ITV, jeden z członków rządu powiedział, że jest "zdumiony" oświadczeniem Johnsona, które podważa wiarygodność premiera. Na dodatek na twitterowym koncie Służby Cywilnej w niedzielę wieczorem ktoś zamieścił - szybko zdjęty - wpis: "Czy możecie sobie wyobrazić pracę z tymi krętaczami?".

Sprawa jest dodatkowo kłopotliwa dla Johnsona jeszcze z dwóch powodów. Po pierwsze - w ostatnich tygodniach były dwa głośne przypadki złamania obowiązujących restrykcji i w obu przypadkach zakończyły się rezygnacjami. Chodziło o naczelną lekarz Szkocji Catherine Calderwood, która została przyłapana na dwóch wyjazdach do swojego drugiego domu na wsi, oraz o doradzającego rządowi epidemiologa Neila Fergusona, którego w domu odwiedzała przyjaciółka.

Po drugie - już wcześniej była podnoszona sprawa bardzo dużych wpływów, które ma Cummings, i tego, że w przeciwieństwie do ministrów nie ma nad jego działaniami żadnej kontroli ze strony parlamentu. A działania te budzą kontrowersje - według brytyjskich mediów to Cummings miał forsować koncepcję odporności stadnej i w początkowej fazie epidemii sprzeciwiać się wprowadzeniu ograniczeń społecznych. Spore zdumienie wzbudził też fakt, że brał udział w obradach SAGE (Naukowej Grupy Doradczej ds. Sytuacji Kryzysowych), choć nie jest naukowcem.

Nie da się zaprzeczyć, że Cummings jest bardzo sprawnym strategiem politycznym i odegrał kluczową rolę najpierw w kampanii na rzecz brexitu (był on w 2016 r. szefem kampanii na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z UE), jak i podczas wyborów do Izby Gmin w grudniu zeszłego roku, w których konserwatyści przejęli kilkadziesiąt tradycyjnie laburzystowskich okręgów.

Johnson uznał, że Cummings - choć najprawdopodobniej złamał zakaz - jest mu mimo wszystko potrzebny. Liczenie na to, że sprawa sama "przyschnie" - na co Johnson najwyraźniej ma nadzieję - jest jednak bardzo ryzykowną strategią. Biorąc pod uwagę najwyższą liczbę zgonów na Covid-19 w Europie i jedną z najwyższych w stosunku do populacji, pamiętając o problemach, jakie były w szczycie epidemii ze środkami ochrony osobistej w szpitalach, o powolnym uruchomieniu masowych testów i o spóźnionej reakcji na zakażenia w domach opieki, coraz trudniej bronić tezy, że reakcja rządu na epidemię była właściwa. W tej sytuacji bronienie Cummingsa - wbrew faktom i społecznemu poczuciu przyzwoitości - może Johnsonowi wcale nie wyjść na dobre. A autentyczne współczucie dla premiera, gdy sam mało nie zmarł z powodu koronawirusa, może zostać przyćmione przez równie autentyczną złość na niego z powodu nierównego traktowania ludzi.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Najbardziej podatni na zakażenie koronawirusem będą mogli wyjść z domu

Ok 2,2 mln osób w Anglii, które z racji wyjątkowej podatności na zakażenie koronawirusem przez ostatnie 10 tygodni chroniło się w domach, od poniedziałku będzie mogło spędzać czas na świeżym powietrzu - ogłosił brytyjski rząd.

Ci, którzy mieszkają z rodzinami, będą mogli raz dziennie wychodzić na zewnątrz razem z członkami swojego gospodarstwa domowego. Ci, którzy mieszkają sami, mogą spotykać się na zewnątrz z jedną osobą z innego gospodarstwa domowego. Jedni i drudzy nadal muszą zachowywać dwumetrową odległość, nie mogą wracać do pracy, powinni też unikać sklepów i zatłoczonych miejsc.

Na liście osób, którym po wprowadzeniu ograniczeń w celu zatrzymania epidemii nakazano całkowite pozostawanie w domach są m.in. osoby po przeszczepach narządów, pacjenci chorzy na raka poddawani chemioterapii, kobiety w ciąży z chorobami serca oraz osoby z ciężkimi schorzeniami układu oddechowego, takimi jak mukowiscydoza i ciężka astma.

Początkowo mieli oni pozostawać w domach do końca czerwca, jednak brytyjski rząd uznał, że w ramach rozpoczynającego się od poniedziałku w Anglii drugiego etapu luzowania ograniczeń, możliwe jest pozwolenie im na wychodzenie na zewnątrz już od 1 czerwca.

Premier Boris Johnson powiedział, że dzięki tym, którzy osłaniali się w domach, tysiące istnień ludzkich zostało uratowanych. "Zdaję sobie sprawę, jak trudne było dla was pozostawanie w domu przez ostatnie 10 tygodni i chcę wyrazić uznanie dla waszej wytrwałości. Rozważaliśmy, jak możemy ułatwić życie najbardziej podatnym grupom, więc dziś z radością potwierdzam, że ci, którzy się osłaniają, będą mogli spędzać czas na zewnątrz z innymi, przestrzegając wytycznych dotyczących odległości" - oświadczył.

Udzielane osobom z poważnymi komplikacjami medycznymi wsparcie w postaci dostarczania żywności, leków, a także rozmów telefonicznych, będzie kontynuowane.

Te zmiany dotyczą tylko Anglii, ponieważ rządy Szkocji, Walii i Irlandii Północnej same decydują o tempie luzowania restrykcji. W Walii zalecono najbardziej podatnym na zakażenie, by chronili się do 15 czerwca, a w Irlandii Północnej i Szkocji - by chronili się przez co najmniej 12 tygodni od momentu, gdy po raz pierwszy otrzymali takie zalecenie.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Free-Photos z Pixabay 

W.Brytania: aby osiągnąć porozumienie ,UE musi zmienić podejście do negocjacji

UE musi zmienić swoje podejście, jeśli ma zostać przełamany impas w rozmowach o przyszłych relacjach z Wielką Brytanią i jeśli osiągnięte ma zostać porozumienie, oświadczyli w środę główny brytyjski negocjator David Frost i minister Michael Gove.

Frost i Gove, minister bez teki w gabinecie Borisa Johnsona, przepytywani byli w środę przez członków parlamentarnej komisji ds. przyszłych stosunków z UE. Wielka Brytania i UE powinny przed końcem tego roku, kiedy upłynie okres przejściowy po brexicie, zawrzeć porozumienie o przyszłych relacjach, jednak na razie obie strony informują o różnicy stanowisk.

Gove zapytany, czy możliwe jest osiągnięcie porozumienia handlowego w krótkim czasie, jaki pozostał, powiedział: "Mój osąd jest taki, że jest to całkowicie możliwe. Główną trudnością nie jest trudność związana ze szczegółami technicznymi - szczegóły techniczne po obu stronach są dobrze zrozumiałe - jest to różnica stanowisk politycznych i mam nadzieję, że uda nam się przełamać ten impas".

Frost oświadczył, że obecny mandat negocjacyjny UE może uniemożliwić zawarcie umowy. "Uważamy w tej chwili, że ten mandat, przynajmniej w kluczowych obszarach, nie jest mandatem, który może doprowadzić do porozumienia. Więc jeśli pytanie brzmi, czy uważamy, że UE musi zmienić swoje stanowisko, aby osiągnąć porozumienie, to tak " - powiedział.

Jak wskazał, możliwe jest, że obie strony nie zdołają osiągnąć porozumienia w kwestii rybołówstwa przed końcem czerwca, na co wyrażono nadzieję w deklaracji politycznej. Rybołówstwo od początku uważane było za jeden z najtrudniejszych punktów spornych w negocjacjach. Wielka Brytania podkreśla, że nie jest możliwe, by UE miała po zakończeniu okresu przejściowego taki sam dostęp do unijnych łowisk, jak obecnie.

"W tej chwili wydaje się bardzo trudno wyjść poza te kwestie zasadnicze, ale będziemy się starać. Zaczynam myśleć, że do 30 czerwca może nam się nie udać, ale będziemy się starać" - mówił Frost.

Brytyjski negocjator zapewnił też, że to premier podejmuje decyzje w kwestii związanych z relacjami z UE po brexicie i nigdy nie otrzymywał instrukcji od jego głównego doradcy Dominica Cummingsa. "Polityka w kwestii brexitu jest ustalana przez premiera. Nigdy nie otrzymałem od pana Cummingsa instrukcji dotyczących tych negocjacji" - podkreślił Frost.

Cummings, główny doradca premiera, jest od kilku dni w centrum politycznego skandalu w związku z tym, że - jak ujawniła prasa - w trakcie zakazu przemieszczania się z powodu epidemii koronawirusa pojechał ponad 400 km do domu rodziców, by zapewnić opiekę dziecku. Sprawa ta po raz kolejny zwróciła uwagę opinii publicznej, na duże wpływy jakie ma Cummings, który przed referendum w 2016 r. był szefem kampanii na rzecz wyjścia z UE.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

W Polsce z powodu pandemii pracę i opiekę nad dziećmi musi łączyć połowa mam

Z powodu koronawirusa pracę i opiekę nad dziećmi zmuszona jest łączyć połowa mam – wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor. Co druga z nich przyznaje, że sprawia jej to trudności; najczęściej pracę zdalną z opieką godzą mamy w wieku 35-44 lat.

Jak zwrócili uwagę autorzy badania Quality Watch zrealizowanego na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor, pandemiczna rewolucja w największym stopniu zmieniła życie matek, które przeszły na pracę zdalną i w jednej chwili zostały zmuszone do spełniania w pełnym wymiarze kilku ról jednocześnie: opiekunki, nauczycielki, pracownicy, kucharki i sprzątaczki.

"W takiej sytuacji znalazła się co druga matka, podczas gdy wśród ojców łączenie ról jest udziałem co trzeciego" – wskazano w poniedziałkowym komunikacie BIG InfoMonitor. Najczęściej pracę zdalną z opieką godzą mamy w wieku 35-44 lat (63 proc.).

O ile rodzice dzieci do 8 lat mają możliwość skorzystania z zasiłku opiekuńczego, choć nie wszyscy decydują się na to rozwiązanie, to reszta własnymi siłami musi poradzić sobie z nowymi wyzwaniami. W co trzecim domu odbywa się to bez pomocy dziadków, bo ze względu na zalecaną izolację ci nie spotykają się teraz z wnukami. Co trzecia z mam, w tej trudnej sytuacji, nie może też liczyć na wsparcie partnera.

Połowa matek przyznaje wprost, że łączenie etatu w firmie z opieką nad dziećmi sprawia bardzo poważne trudności, bo ich zdaniem obowiązki domowe odrywają od pracy i obniżają wydajność. Na poprawę efektywności jest szansa wyłącznie pod warunkiem mobilizacji i zdyscyplinowania wszystkich członków rodziny. Przy takim podejściu 7 na 10 mamom udaje się pracować na 100 proc. możliwości. Koniec końców cztery z dziesięciu i tak stresują się, że "mniejsze zaangażowanie w pracę może przełożyć się na utratę stanowiska, pogorszenie warunków finansowych czy też zwolnienie". Obawy nasila trudna sytuacja na rynku pracy.

Jak wynika z badań, najwięcej problemów mamie na podwójnym etacie sprawia utrzymanie porządku w domu. Poza sprzątaniem bardziej uciążliwe niż obowiązki zawodowe okazują się też zakupy, opieka nad dzieckiem i pomoc dziecku w odrabianiu lekcji. Praca zawodowa znalazła się na piątym miejscu działań sprawiających trudności, tuż przed przygotowywaniem posiłków, które na tej liście postrzegane są jako najmniej męczące.

84 proc. badanych pracujących mam deklaruje, że mimo obowiązków znajduje czas dla siebie. Po tym jak skończą pracę, posprzątają, odrobią z dziećmi lekcje i ugotują, najchętniej relaksują się przy czytaniu książek oraz oglądaniu filmów i słuchaniu muzyki. Po książki sięgają chętniej niż reszta społeczeństwa. Wychodzą też na spacery, ćwiczą, a także rozwijają się zawodowo korzystając ze szkoleń czy kursów i robią to częściej (14 proc.) niż ogół badanych (11 proc.), który nie ma na głowie pracy i pociech jednocześnie.

Kobiety rzadziej mają też nieopłacone rachunki, ale częściej czekają na alimenty od partnerów. Według ostatnich danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor i BIK, na temat zaległości Polaków z tytułu nieopłaconych na czas bieżących zobowiązań i kredytów, kobiety stanowią mniej niż 39 proc. niesolidnych dłużników, a ich zaległości mniej niż 34 proc. całej kwoty.

Z kolei z negatywnymi wpisami widnieje w bazach 1,09 mln pań i mają one do oddania niecałe 26,6 mld zł z 79,8 md zł wszystkich zaległości. Przewaga mężczyzn w Rejestrze Dłużników BIG InfoMonitor to m.in. rezultat niepłaconych alimentów. Na 285 tys. 764 dłużników alimentacyjnych ponad 94 proc. to panowie.

Jak przypomniano, do Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor dłużnika można zgłosić bez wychodzenia z domu. Tylko w marcu tych alimentacyjnych przybyło niemal 2,6 tys. Łączne zaległości 286 tys. osób z tytułu nieuregulowanych alimentów zbliżają się do 11,5 mld zł.

Badanie Quality Watch, metodą CAWI przeprowadzono 8 - 11 maja 2020 r. na panelu internetowym, na reprezentatywnej próbie 1084 osób; w tym 660 Polaków aktywnych zawodowo (276 Polaków łączących pracę z opieką nad domem i dziećmi).

Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor (BIG InfoMonitor) prowadzi Rejestr Dłużników BIG. Działając w oparciu o Ustawę o udostępnianiu informacji gospodarczych i wymianie danych gospodarczych przyjmuje, przechowuje i udostępnia informacje gospodarcze o przeterminowanym zadłużeniu osób i firm. (PAP)

Obraz Anastasia Gepp z Pixabay 

Rząd zapewnia, że osiągnięto poziom 200 tys. testów na koronawirusa dziennie

Wielka Brytania osiągnęła w sobotę - dzień przed terminem - cel jakim była zdolność do przeprowadzania dziennie 200 tys. testów na obecność koronawirusa - poinformowało w niedzielę po południu ministerstwo zdrowia.

"Osiągnięcie naszego celu 200 tys. testów jest krokiem milowym na naszej drodze do kontroli rozprzestrzeniania się wirusa, ratowania życia i stopniowego znoszenia blokady" - oświadczył minister zdrowia Matt Hancock.

"Dzięki szybkiemu zwiększeniu naszych możliwości testowania, udało nam się wprowadzić NHS Test and Trace (system namierzania kontaktów zakażonych - PAP), a umożliwienie wykonania testu tym, którzy mają symptomy koronawirusa, jest ważną częścią programu" - dodał.

Jak poinformowano, w sobotę wydajność laboratoriów osiągnęła 205 634 testów. Jednak jak twierdzą eksperci ta liczba obejmuje 40 tys. testów na obecność przeciwciał, które nie wykazują czy ktoś obecnie jest zakażony koronawirusem, lecz to, czy miał go w przeszłości.

Ponadto, gdy premier Boris Johnson mówił 6 maja, że celem jest 200 tys. testów dziennie do końca miesiąca, dawał do zrozumienia, iż ma na myśli liczbę faktycznie przeprowadzonych testów, a nie przepustowość laboratoriów. Dopiero później urzędnicy rządowi zaczęli wyjaśniać, iż chodzi o to drugie.

Wielka Brytania tylko raz zbliżyła się do poziomu 200 tys. przeprowadzonych testów - 20 maja informowano, że poprzedniej doby wykonano ich 177 tys. W ostatnich dniach ta liczba oscylowała na poziomach 120-130 tys., co i tak jest sporym wzrostem, bo jeszcze na początku kwietnia wykonywano ich około 10 tys. dziennie.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz fernando zhiminaicela z Pixabay 

"FT": afera wokół Cummingsa pokazuje słabość rządu Johnsona

Fakt, że centralną postacią brytyjskiego rządu jest doradca premiera, a nie ministrowie, dowodzi, iż sprawy zostały postawione na opak i jest to dużą słabością gabinetu Borisa Johnsona - ocenia w środę w komentarzu redakcyjnym "Financial Times".

"Doradcy polityczni są po to, by pomagać ministrom, a nie na odwrót. To jest podstawowa konstrukcja rządu. Ale niechęć Borisa Johnsona do rozważenia życia bez jego najbliższego doradcy i stratega uwydatniła brak równowagi w relacjach w sercu brytyjskiego rządu" - pisze "FT".

Zdaniem dziennika jest kilka powodów, dla których Johnson, mimo zrozumiałej złości opinii publicznej na złamanie przez Dominica Cummingsa zakazu przemieszczania się, nie chce go zdymisjonować - po części upór premiera, po części niechęć do tego, by dać przeciwnikom tak cenny skalp, być może nawet wierzy on w wyjaśnienia doradcy, że kierował się on koniecznością zapewnienia opieki dziecku.

"Ale istnieje głębszy powód, który jest przyczyną większych obaw. Lojalność Johnsona odzwierciedla pogląd, że jego doradca jest strategicznym centrum rządu. Premier nigdy nie był ideologiczny, wierzył raczej w pragmatyzm wybranych ludzi. Nie jest też człowiekiem szczegółów. Zasadniczo przekazał misję swojego rządu innym. Johnson również nie chce stracić tych, którzy przynieśli mu zwycięstwo" - zauważa "FT".

Jak ocenia gazeta, fundamentem tego rządu jest garstka bliskich sojuszników, których otacza nieznaczący, bierny i w dużej mierze nieefektywny gabinet osób wybranych głównie ze względu na ich zaangażowanie w brexit lub lojalność wobec Johnsona w zeszłorocznych wyborach lidera Partii Konserwatywnej. Z wyjątkiem ewentualnie ministra finansów Rishiego Sunaka i ministra bez teki Michaela Gove'a, niewiele wśród nich jest osób tego kalibru, którego wymaga się od ministra.

Jak podkreśla "FT", Cummings jest niewątpliwie świetnym działaczem kampanijnym, a niektóre jego pomysły są niezwykle rozsądne, ale jak pokazuje reakcja na pandemię, jak dotąd nie ma zbyt wielu dowodów na to, że jego talenty obejmują umiejętność zarządzania machiną rządową lub realizacji programu politycznego. Zbyt szybko daje się wciągać do walki, kiedy lepszy efekt przynosiłaby perswazja.

"Byli już wcześniej potężni doradcy, ale zależność Johnsona od jednego człowieka jest zła dla jego rządu. Wypala on dużą część kapitału politycznego w obronie tego, co opinia publiczna słusznie uznaje za nie do obrony. Ta saga jest również zła dla kraju, ponieważ będzie kwestionować przestrzeganie zasad następnego etapu blokady - i podważać wiarę w machinę rządową. Wina leży tu po stronie Johnsona, a nie Cummingsa" - pisze "FT".

Zdaniem dziennika, niezależnie od losu Cummingsa, również przyszłość rządu jest niepewna. Johnson zamiast zasłaniać uszy na głosy wyborców, musi wysłuchać ostrzeżeń płynących z tej sprawy. To zbyt wczesny etap kadencji na mentalność oblężonej twierdzy. "FT" przekonuje, że Johnson potrzebuje wokół siebie dobrych urzędników służby cywilnej i doradców, którzy wykazują się czymś więcej niż wiarą w niego, musi też poszerzyć spektrum rządowych talentów i słuchać tych, którzy się z nim nie zgadzają.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

UE przyjęła rozporządzenie ws. 100 mld euro na wsparcie zatrudnienia

Państwa UE przyjęły we wtorek rozporządzenie ws. tymczasowego instrumentu o wartości 100 mld euro, który ma pomóc pracownikom utrzymać miejsca pracy. KE apeluje do stolic, by tak szybko jak to możliwe podpisywały z nią umowy dotyczące gwarancji na pożyczki.

"Dziś rano państwa członkowskie przyjęły SURE, instrument o wartości 100 mld euro, na tymczasowe wsparcie, by przeciwdziałać bezrobociu. Od przedstawienia przez Komisję Europejską propozycji minęło sześć tygodni, co pokazuje, że Rada przyjęła ją w rekordowym czasie" - powiedziała na wtorkowej konferencji prasowej w Brukseli rzeczniczka KE Marta Wieczorek.

Dzięki instrumentowi państwa członkowskie będą mogły zwracać się o unijną pomoc finansową na pokrycie krajowych wydatków publicznych w związku z ich nagłym i poważnym wzrostem. Dofinansowanie obejmie wydatki poniesione od 1 lutego 2020 r. m.in. na krajowe mechanizmy zmniejszonego wymiaru czasu pracy, także dla osób samozatrudnionych, oraz na niektóre środki chroniące zdrowie w okresie pandemii, zwłaszcza w miejscach pracy.

Środki te mają dać pracownikom dochody i pomagać w utrzymaniu zatrudnienia w przedsiębiorstwach, które bez wsparcia publicznego byłyby zmuszone do przeprowadzania zwolnień lub redukcji wymiaru pracy. Podobne rozwiązania stosowali m.in. Niemcy po poprzednim kryzysie, dzięki czemu powstrzymali wzrost bezrobocia. SURE to jedno z trzech zabezpieczeń o wartości 540 mld euro na rzecz miejsc pracy i pracowników, firm i państw członkowskich uzgodnione przez eurogrupę 9 kwietnia.

Zanim pieniądze będą mogły popłynąć do wszystkich państw członkowskich, stolice będą musiały podpisać porozumienia dotyczące gwarancji na pożyczki z Komisją Europejską. "Zachęcamy kraje, żeby zrobiły to tak szybko jak to możliwe" - zaznaczyła rzeczniczka.

Pożyczki z SURE będą się bowiem opierać się na gwarancjach udzielonych przez kraje UE. Aby warunki udzielania państwom członkowskim pomocy finansowej były korzystne, Komisja w imieniu UE będzie zbierać fundusze na międzynarodowych rynkach kapitałowych. Pożyczki w ramach SURE będą wspierane przez budżet UE oraz gwarancje państw członkowskich odpowiadające ich udziałowi w dochodzie narodowym brutto Unii. Łączna kwota gwarancji wyniesie 25 mld euro.

"Pandemia Covid-19 to wyjątkowe wyzwanie dla Europy: może odebrać życie lub środki utrzymania wielu osobom. Nie tylko wpływa na zdrowie publiczne, lecz także ma potężne skutki gospodarcze i społeczne. W efekcie wiele przedsiębiorstw musi polegać na wsparciu państwa, aby nie zwalniać pracowników. SURE będzie kluczowym zabezpieczeniem chroniącym miejsca pracy i pracowników. Zapewni państwom członkowskim niezbędne środki, z których będą finansować przeciwdziałanie bezrobociu i utracie dochodów oraz działania prozdrowotne" - podkreślił we wtorkowym oświadczeniu wicepremier i minister finansów sprawującej prezydencję Chorwacji Zdravko Marić.

Rada UE podkreśliła w komunikacie, że choć z instrumentu będą mogły korzystać wszystkie państwa członkowskie, to zabezpieczenie jest szczególnie istotne dla gospodarek najbardziej dotkniętych kryzysem. Pomoc finansowa będzie udzielana decyzją Rady UE przyjmowaną na wniosek Komisji.

SURE zacznie funkcjonować, jak tylko wszystkie państwa członkowskie zapewnią swoje gwarancje. Będzie działać do 31 grudnia 2022 r. Jeżeli poważne zakłócenia gospodarcze spowodowane pandemią będą się utrzymywać, Rada na wniosek Komisji będzie mogła decydować o przedłużeniu dostępności instrumentu – za każdym razem o kolejne 6 miesięcy.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Obraz LEEROY Agency z Pixabay

Aresztowano domniemanego organizatora siatki przemytników ludzi

Mężczyzna podejrzany o zorganizowanie siatki, która przemyciła do Wielkiej Brytanii wietnamskich nielegalnych migrantów, został aresztowany w środę w Niemczech - podały w piątek AFP źródła zbliżone do śledztwa. Ciała 39 migrantów znaleziono w ciężarówce w Wielkiej Brytanii.

Mężczyznę aresztowano w ramach europejskiego nakazu aresztowania (ENA), wydanego przez Francję.

Francuska prokuratura poinformowała w środę o aresztowaniu we Francji 13 osób i kolejnych 13 w Belgii w związku ze śmiercią 39 wietnamskich migrantów, których ciała znaleziono w październiku ub.r. w ciężarówce pod Londynem.

W Belgii aresztowano 13 osób - Wietnamczyków i dwóch Marokańczyków, a dalszych 13 osób zatrzymano w rejonie Paryża.

Maurice Robinson, pochodzący z Irlandii Północnej kierowca ciężarówki, w której znaleziono ciała, przyznał się w kwietniu w Londynie podczas rozprawy wstępnej do 39 zarzutów nieumyślnego zabójstwa.

Drugi oskarżony w tej sprawie, Gheorge Nica, który ma podwójne obywatelstwo rumuńskie i brytyjskie, nie przyznał się ani do 39 zarzutów nieumyślnego zabójstwa, ani do pomocy w nielegalnej imigracji.

W rozprawie uczestniczyło jeszcze trzech innych oskarżonych - jeden mieszkaniec Irlandii Północnej oraz dwóch mieszkających w Wielkiej Brytanii Rumunów. Wszystkim trzem poprzednio postawiono zarzuty udziału w spisku w celu pomocy w nielegalnej imigracji.

Właściwy proces oskarżonych rozpocznie się 5 października.

W nocy z 22 na 23 października zeszłego roku na terenie parku przemysłowego w Grays w hrabstwie Essex w kontenerze-chłodni na naczepie ciężarówki prowadzonej przez Robinsona odkryto ciała 31 mężczyzn i ośmiu kobiet. Wśród zmarłych było 10 nastolatków, w tym dwóch 15-letnich chłopców. Wszyscy zmarli byli Wietnamczykami. Kontener tej samej nocy przypłynął promem z Zeebrugge w Belgii. W marcu poinformowano, że wszyscy zmarli w wyniku niedoboru tlenu lub wychłodzenia, bądź połączenia tych czynników. (PAP)

Szkocja testuje dostarczanie masek do szpitali przez drony

Szkocja testuje możliwość dostarczania masek i środków ochronnych z lądu do szpitala położonego na wyspie Mull. Podróż, która normalnie trwa ponad godzinę, powinna zająć maszynie jedynie 15 minut. Testy potrwają dwa tygodnie.

Dron kursować będzie przez najbliższe dwa tygodnie pomiędzy położonym na lądzie mieście Oban w hrabstwie Argyll i Bute a szpitalem Iona Community w miejscowości Craingure na wyspie Mull. Na co dzień dostanie się na oddaloną o ok. 16 km wyspę zajmuje ponad godzinę, wliczając w to 45-minutową podróż promem. Dron powinien tę trasę przebyć w kwadrans.

Projekt realizowany jest przez departament zdrowia hrabstwa Argyll i Bute we współpracy ze specjalizującymi się w produkcji dronów dostawczych firmami Skyports i Thales. Żeby maszyna mogła swobodnie przemieszczać się pomiędzy lądem a wyspą Mull potrzebne było specjalne zezwolenie od brytyjskiego Urzędu Lotnictwa Cywilnego (Civil Aviation Authority, CAA), bo zgodnie z przepisami drony mogą latać tylko w zasięgu wzroku pilota.

"Drony dostawcze są szybkim i niezawodnym rozwiązaniem, jeśli chodzi o dostawy środków medycznych. Jesteśmy dumni, że w czasach pandemii Covid-19 możemy współpracować ze szkockimi służbami ochrony zdrowia i pomagać w dostarczaniu środków ochronnych do placówek położonych w trudniej dostępnych rejonach" - powiedział BBC Duncan Walker, szef firmy Skyports.

Jeśli testy się powiodą, władze będą mogły rozważyć wprowadzenie dronów jako stałej metody dostaw środków medycznych do placówek zdrowia w całym kraju. (PAP)

Obraz Lars_Nissen z Pixabay

Johnson: Cummings zachował się odpowiedzialnie i zgodnie z prawem

Brytyjski premier Boris Johnson oświadczył w niedzielę, że jego główny doradca Dominic Cummings zachował się odpowiedzialnie i zgodnie z prawem. Jak ujawniła prasa, Cummings co najmniej dwa razy złamał rządowy zakaz przemieszczania się bez potrzeby.

"To dlatego, że traktuję tę sprawę tak poważnie i jest ona tak poważna, że mogę wam dziś powiedzieć, że odbyłem długą rozmowę twarzą w twarz z Dominikiem Cummingsem i doszedłem do wniosku, że podróżując, aby znaleźć odpowiedni rodzaj opieki nad dzieckiem, w chwili, gdy on i jego żona mieli zostać unieruchomieni przez koronawirusa i gdy nie miał alternatywy, myślę, że podążał za instynktami każdego ojca i każdego rodzica i nie potępiam go za to" - oświadczył Johnson podczas codziennej konferencji prasowej na Downing Street.

W piątek wieczorem dzienniki "The Guardian" i "Daily Mirror" podały, że pod koniec marca, kilka dni po wprowadzeniu zakazu, Cummings - który sam wówczas wykazywał objawy koronawirusa - pojechał z Londynu do domu rodziców w Durham w północno-wschodniej Anglii. Rząd wyjaśniał w sobotę, że Cummings nie złamał zakazu, bo jechał tam, żeby zapewnić opiekę dziecku, ale w sobotę wieczorem te same gazety napisały o drugim przypadku złamania przez Cummingsa zakazu.

Jak ujawniły "The Guardian" i "Daily Mail", 12 kwietnia Cummings był widziany wraz z rodziną w leżącej niespełna 50 km od Durham miejscowości Barnard Castle, a w niedzielę 19 kwietnia Cummings był ponownie widziany wraz z żoną w Durham. Było to pięć dni po jego powrocie do pracy w Londynie, co oznaczałoby, że jeszcze raz pokonał ponad 400-kilometrową trasę między stolicą a Durham w czasie, gdy obowiązywał zakaz wychodzenia z domów i przemieszczania się bez uzasadnionej konieczności.

W nocy z soboty na niedzielę w oświadczeniu Downing Street napisano, że podane przez gazety informacje są nieścisłe. Rezygnacji Cummingsa - albo przynajmniej dochodzenia w tej sprawie - domagała się nie tylko opozycja, ale także kilku posłów z Partii Konserwatywnej.

Johnson podczas konferencji był wielokrotnie pytany o tę sprawę, ale wyjaśnił, że zapewnienie opieki dziecku było uzasadnionym powodem podróży. Unikał jednak kwestii domniemanej drugiej podróży jego doradcy do Durham.

W ostatnich tygodniach były dwa głośne przypadki złamania obowiązujących restrykcji i w obu przypadkach zakończyły się rezygnacjami. Chodziło o naczelną lekarz Szkocji Catherine Calderwood, która została przyłapana na dwóch wyjazdach do drugiego domu na wsi, oraz doradzającego rządowi epidemiologa Neila Fergusona, którego w domu odwiedzała przyjaciółka.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

foto : Twitter / BorisJohnson

EDF wystąpił o zgody planistyczne dot. budowy elektrowni jądrowej Sizewell C

Francuski koncern EDF kontynuuje przygotowania do budowy kolejnej elektrowni jądrowej w Wielkiej Brytanii - Sizewell C. Operator siłowni wystąpił do brytyjskiego urzędu o zgody planistyczne dotyczące budowy infrastruktury o dużym znaczeniu dla państwa.

Jak podał EDF, jego brytyjska spółka-córka EDF Energy złożyła do specjalnego brytyjskiego urzędu (Planning Inspectorate) wniosek o zgodę planistyczną, tzw. DCO. Urząd ten zajmuje się kwestiami planistycznymi dla wszelkiej infrastruktury o dużym znaczeniu dla państwa.

EDF podkreśliło, że złożenie wniosku zostało poprzedzone ośmioletnimi konsultacjami publicznymi, w których wypowiedziało się ponad 10 tys. mieszkańców hrabstwa Suffolk, w którym leży elektrownia Sizewell. Sizewell A to stary i zamknięty reaktor grafitowy. W uruchomionej w latach 90. Sizewell B działa jedyny dziś brytyjski reaktor ciśnieniowy o mocy 1,2 GW.

Jeżeli wniosek będzie formalnie poprawny, zostanie zbadany na publicznej rozprawie, która odbędzie się nie wcześniej niż jesienią.

Elektrownia Sizewell C ma składać się z dwóch reaktorów EPR. Według EDF, będzie bliźniaczo podobna do powstającej siłowni Hinkley Point C.

Według francuskiego koncernu, sama budowa elektrowni stworzy 25 tys. miejsc pracy, po jej zakończeniu w siłowni zatrudnienie znajdzie 900 fachowców. 70 proc. wartości całej inwestycji ma trafić brytyjskich do producentów i usługodawców.

Ewentualna budowa Sizewell C ma mieć wpływ na cenę energii z Hinkley Point C. Zawarty dla niej przez EDF z brytyjskim rządem tzw. kontrakt różnicowy przewiduje, że przez pierwsze 35 lat działania siłowni wysokość tzw. strike price będzie wynosić 92.5 funta za MWh w cenach z 2012 r. Jeżeli cena rynkowa energii będzie niższa, to różnicę brytyjski rząd dopłaci inwestorowi. Jeśli ten sprzeda energię drożej, nadwyżkę będzie musiał oddać rządowi. Kontrakt przewiduje, że cena zostanie obniżona do 89,5 funta za MWh, jeśli EDF zbuduje Sizewell C.(PAP)

Autor: Wojciech Krzyczkowski

58 proc. obywateli Unii ma kłopoty finansowe w efekcie pandemii

58 proc. obywateli UE od początku pandemii doświadcza trudności finansowych. To przede wszystkim utrata dochodów, bezrobocie i wykorzystanie osobistych oszczędności - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Parlamentu Europejskiego.

Z badania wynika, że problemy obywateli UE obejmują utratę dochodów (30 proc.), bezrobocie lub częściowe bezrobocie (23 proc.), wykorzystanie osobistych oszczędności wcześniej niż planowano (21 proc.), trudności z płaceniem czynszu, rachunków lub kredytów bankowych (14 proc.), a także trudności z zapewnieniem właściwych i przyzwoitych posiłków (9 proc.).

Co dziesiąty respondent przyznał, że musi zwrócić się o pomoc finansową do rodziny lub przyjaciół, podczas gdy 3 proc. respondentów stanęło w obliczu bankructwa.

Z badania PE wynika też, że podczas gdy 74 proc. respondentów słyszało o środkach lub działaniach zainicjowanych przez UE w odpowiedzi na pandemię, tylko 42 proc. z nich jest do tej pory zadowolonych z tych działań.

Około dwóch trzecich respondentów (69 proc.) zgadza się, że "UE powinna mieć większe kompetencje, aby radzić sobie z takimi kryzysami jak pandemia koronawirusa". Mniej niż jedna czwarta respondentów (22 proc.) nie zgadza się z tym stwierdzeniem. Zgoda co do tego jest najwyższa w Portugalii i Irlandii, a najniższa w Czechach i Szwecji.

Ten apel o zwiększenie kompetencji UE i bardziej zdecydowaną reakcję UE idzie w parze z niezadowoleniem wyrażonym przez większość respondentów w odniesieniu do solidarności między państwami członkowskimi UE w walce z pandemią. 57 proc. jest niezadowolonych z obecnego stanu solidarności, w tym 22 proc. jest "zupełnie" niezadowolonych.

Jedna trzecia respondentów (34 proc.) jest z kolei zadowolona, przy czym najwięcej w Irlandii, Danii, Holandii i Portugalii. Wśród najbardziej niezadowolonych znajdują się respondenci z Włoch, Hiszpanii i Grecji, a w dalszej kolejności obywatele Austrii, Belgii i Szwecji.

Trzech na czterech ankietowanych we wszystkich krajach objętych badaniem twierdzi, że słyszało, widziało lub czytało o środkach UE w odpowiedzi na pandemię, przy czym jedna trzecia (33 proc.) również wie, jakie to są środki.

Jednocześnie około połowa (52 proc.) osób, które wiedzą o działaniach UE w związku z tym kryzysem, twierdzi, że nie jest zadowolona ze środków podjętych do tej pory. 42 proc. jest zadowolonych, przede wszystkim w Irlandii, Holandii, Danii i Finlandii. Stopień niezadowolenia jest najwyższy we Włoszech, Hiszpanii i Grecji, a dość wysoki w Austrii i Bułgarii.

Badanie zostało przeprowadzone online przez Kantar w okresie od 23 kwietnia do 1 maja 2020 r. wśród 21 tys. 804 respondentów w 21 państwach członkowskich UE (nie obejmowało Litwy, Estonii, Łotwy, Cypru, Malty i Luksemburga).

Badanie ograniczało się do respondentów w wieku od 16 do 64 lat (16-54 lata w Bułgarii, Czechach, Chorwacji, Grecji, Polsce, Portugalii, Rumunii, Słowenii, Słowacji i na Węgrzech). Reprezentatywność na poziomie krajowym jest zapewniona dzięki kwotom dotyczącym płci, wieku i regionu.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

Obraz martaposemuckel z Pixabay 

Timmermans: UE nie będzie nikomu narzucała, co ma jeść, ale chce świadomych wyborów

UE nie będzie nikomu narzucała co ma jeść, ale chce dbać o to, by obywatele podejmowali świadome wybory, które będą sprzyjały zdrowiu i bioróżnorodności - oświadczył wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans.

KE przedstawiła w środę "Strategię na rzecz bioróżnorodności" oraz strategię "Od pola do stołu", które wyznaczają kierunek zmian jakie powinny zajść w rolnictwie i produkcji żywności w UE, by była ona przyjaźniejsza dla środowiska naturalnego.

W wywiadzie dla niewielkiej grupy dziennikarzy w Brukseli w tym PAP, AFP, dpa, Reutersa i Bloomberga odpowiedzialny za koordynację tego obszaru Timmermans tłumaczył, że obie strategie są realizacją zapowiedzi z Europejskiego Zielonego Ładu. "One nadchodzą w samą porę, bo jeśli kryzys koronawirusa nauczył nas czegokolwiek, to tego, że musimy zmienić nasz stosunek do środowiska naturalnego. Musimy być bardziej odporni i mieć pewność, że to co robimy, sposób w jaki produkujemy, w jaki konsumujemy, stanie się zrównoważony" - zaznaczył Holender.

Zwrócił uwagę, że w ciągu ostatnich kilku dekad zróżnicowanie w bogactwie form życia, czy rozmaitości gatunków znacznie się zmniejszyło w Europie. "To staje się poważnym zagrożeniem dla naszego zdrowia i naszej egzystencji. Jeśli nie będziemy działać to milion gatunków może zniknąć. Musimy stworzyć zróżnicowane środowisko, w którym da się żyć. Jeśli chodzi o strategię +Od pola do stołu+ to musimy mieć pewność, że bezpieczeństwo żywności będzie szło w parze z jej jakością" - zaznaczył wiceprzewodniczący KE.

Jednym ze sposobów na doprowadzenie do zmiany ma być nowe etykietowanie i jasne informowanie o wartości odżywczej produktów, które znajdujemy na półkach sklepowych. Chodzi o to, by konsumenci podejmowali świadome decyzje dotyczącego tego co jedzą i jak to wpływa na ich zdrowie.

KE chciałaby też zwiększenia świadomości, że spożycie mięsa przyczynia się do globalnego ocieplenia. "Rolnictwo odpowiada za 10 proc. emisji gazów cieplarnianych, z tego 70 proc. powoduje hodowla. To coś o czym powinniśmy wiedzieć i informować opinię publiczną - powiedział Timmermans.

"Nie mówimy, że nie powinno się jeść mięsa. To nie jest stanowisko KE. My chcemy informować o tym, co jest zdrowe, a co mniej zdrowe, a ty podejmiesz własne decyzje. (...) Jest jasne, że spożywanie mięsa ma wielki wpływ na środowisko, ale to jest wybór konsumentów" - dodał.

Jak zaznaczył Timmermans Covid-19 nie wyeliminował kryzysu klimatycznego i kryzysu bioróżnorodności. Dodał przy tym, że przez pandemię koronawirusa stawienie czoła tym wyzwaniom stało się jeszcze bardziej pilną sprawą.

Strategie wskazują na ograniczenie leków w hodowli zwierząt, w tym środków przeciwdrobnoustrojowych oraz pestycydów w uprawach. Celem jest, by w ciągu dekady 1/4 wszystkich upraw była ekologiczna. Zdaniem wiceszefa KE, nowe, przyjaźniejsze środowisku naturalnemu podejście nie będzie się przekładało na wzrost cen żywności, natomiast koszty zaniechań byłyby ogromne.

"Sądzę, że jest ogromne zrozumienie w społeczeństwie, że musimy zmienić nasze relacje ze środowiskiem naturalnym, by zapobiec przyszłym pandemiom. A gdy one się wydarzą, by zminimalizować ich efekty" - zaznaczył Holender.

Timmermans zwrócił uwagę na coraz większy popyt na bioprodukty, a także dostępność nowoczesnych technologii, które umożliwiają tego typu produkcję przy lepszym wykorzystaniu ziemi.

Na razie nie jest jasne jakie środki UE przeznaczy, by wesprzeć rolników w przejściu na bardziej zrównoważony model. Unieważniona przez pandemię propozycja budżetu na lata 2021-2027 zakładała ciecia w wydatkach na wspólną politykę rolną. Nowa, skrojona na czasy kryzysu propozycja wieloletnich ram finansowych ma być przedstawiona za tydzień.

"Sądzę, że musimy dokładnie przyjrzeć się dochodom rolników, żeby za pośrednictwem środków ze wspólnej polityki rolnej docierać do ludzi, do których powinniśmy. Zastanawiam się, czy pieniądze naprawdę idą tam gdzie powinny, zwłaszcza w pierwszym filarze. Czy nie tworzy to bardzo korzystnego środowiska dla wielkich właścicieli ziemskich" - powiedział Timmermans.

Jego zdaniem przyjęcie ekologicznych rozwiązań i wykorzystanie technologii może prowadzić do poprawy jakości żywności i wyższych dochodów dla rolników.

"Europejscy konsumenci będą bardziej krytycznie patrzeć na to skąd pochodzi żywność, jak została wyprodukowana itd. To wszystko może działać na rzecz rolnictwa. Sądzę, że sposób, by produkować jak najwięcej, przy jak najmniejszych kosztach będzie musiał zostać zmieniony" - ocenił Timmermans.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

 

foto : twitter / TimmermansUE

W wieku 112 lat zmarł najstarszy mężczyzna świata

W wieku 112 lat zmarł w czwartek najstarszy mężczyzna świata, Brytyjczyk Bob Weighton - poinformowała jego rodzina. Tytułem rekordzisty cieszył się zaledwie trzy miesiące.

Jak dodano, Weighton zmarł w czwartek rano we śnie w swoim mieszkaniu w Alton w hrabstwie Hampshire na południu Anglii, gdzie od dawna mieszkał. Przyczyną zgonu był rak.

"Bob był niezwykłym człowiekiem, dla rodziny wcale nie z powodu niesamowitego wieku, który osiągnął. Był dla nas wszystkich wzorem do naśladowania, żył swoimi zainteresowaniami i nawiązywał kontakty z ludźmi z całego świata. Miał wiele, wiele przyjaźni, czytał i aż do śmierci rozmawiał o polityce, teologii, ekologii i wielu innych rzeczach" - napisała rodzina.

Urodzony 29 marca 1908 r. w Hull we wschodniej Anglii Weighton w latach 20. i 30. pracował jako inżynier morski na Tajwanie, gdzie poznał swoją żonę, Agnes. W czasie II wojny światowej był w USA, gdzie dla brytyjskiego wywiadu tłumaczył przechwycone japońskie depesze, a po jej zakończeniu wrócił do Anglii i wykładał inżynierię morską na londyńskim City University aż do przejścia na emeryturę w roku 1973.

Najstarszym mężczyzną świata został pod koniec lutego, gdy zmarł 112-letni Japończyk Chitetsu Watanabe. Jak mówił wówczas, nie odczuwał szczególnej satysfakcji z tego rekordu, gdyż oznaczało to, że ktoś inny musiał umrzeć.

Swoje 112. urodziny obchodził w samotności ze względu na wprowadzone ograniczenia w celu zatrzymania epidemii koronawirusa, które szczególnie dotyczyły ludzi starszych. Jeszcze przed ich wejściem w życie, ale już po pojawieniu się choroby w Wielkiej Brytanii przyznał w rozmowie z brytyjskimi mediami, że jest tym zaniepokojony, ale bardziej ze względu na swoje dzieci i wnuki niż na siebie. Mówił też, że epidemia grypy hiszpanki z lat 1918-19, którą pamięta z dzieciństwa, była gorsza.

Po śmierci Weightona najstarszym mężczyzną świata został 111-letni Rumun Dumitru Comanescu, choć ten fakt będzie musiał jeszcze zostać oficjalnie potwierdzony przez wydawców Księgi rekordów Guinnessa, najstarszą kobietą pozostaje Kane Tanaka z Japonii, która ma ponad 117 lat.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter/ claire_daish

Większość uważa, że Cummings złamał zasady i musi odejść - sondaż

Wyraźna większość Brytyjczyków uważa, że główny doradca premiera Borisa Johnsona Dominic Cummings złamał wprowadzone przez rząd restrykcje w celu zatrzymania koronawirusa i powinien zrezygnować - wynika z opublikowanego we wtorek sondażu ośrodka YouGov.

Zdaniem 71 proc. ankietowanych Cummings, który pojechał ponad 400 kilometrów do domu swoich rodziców, by jak wyjaśniał, zapewnić opiekę dziecku, złamał rządowy zakaz przemieszczania się bez potrzeby. Przeciwnego zdania było 20 proc. pytanych, a 9 proc. nie miało zdania.

59 proc. badanych uważa, że Cummings powinien zrezygnować ze swojej roli, 27 proc. - że nie musi rezygnować, natomiast 14 proc. nie ma zdania w tej sprawie. Rezygnacji Cummingsa, który był szefem kampanii na rzecz brexitu, chciałaby nawet większość głosujących w 2016 r. za wyjściem z Unii Europejskiej. W tej grupie ankietowanych 52 proc. uznało, że doradca premiera powinien zrezygnować, przeciwnego zdania było 38 proc. pytanych, a 10 proc. nie miało zdania.

W piątek wieczorem "The Guardian i "Daily Mirror" ujawniły, że Cummings 31 marca, kilka dni po wprowadzeniu rząd restrykcji - i gdy sam miał się izolować z powodu symptomów koronawirusa - był widziany w Durham w północno-wschodniej Anglii, ponad 400 km od domu. W sobotę wieczorem te same gazety podały, że 12 kwietnia, w Niedzielę Wielkanocną, Cummings był w leżącej niespełna 50 km od Durham miejscowości Barnard Castle, zaś 19 kwietnia - pięć dni po powrocie do pracy w Londynie - ponownie był w Durham.

Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej Cummings tłumaczył, że nie złamał zasad, bo dopuszczają one wyjątki, np. w celu zapewnienia opieki nad dzieckiem, a ponieważ i on, i jego żona mieli symptomy koronawirusa, jego sytuacja uzasadniała taki wyjazd. Zaprzeczył zarazem, by pojechał tam ponownie.

Johnson oraz członkowie rządu bronią Cummingsa i przekonują, że nie złamał zasad, ale jak na razie nie udaje im się zażegnać związanego z tym kryzysu. Dymisji Cummingsa domagają się nie tylko politycy opozycji - co oczywiste w takiej sytuacji - ale także już prawie 40 posłów rządzącej Partii Konserwatywnej, czyli ponad 10 proc. jej klubu w Izbie Gmin, przy czym ta liczba cały czas rośnie. Jeden z nich Douglas Ross złożył nawet rezygnację ze stanowiska wiceministra ds. Szkocji.

Sprawa mocno odbija się na notowaniach premiera i całego rządu. Jak wynika z innego opublikowanego we wtorek sondażu, poziom aprobaty netto dla Johnsona spadł w ciągu trzech dni o 20 punktów proc., a dla rządu o 22 punkty i po raz pierwszy od początku epidemii jest są one ujemne.

Cummings to główny doradca polityczny Johnsona. Jest uważany za bardzo sprawnego stratega politycznego. Odegrał kluczową rolę najpierw w kampanii na rzecz brexitu, jak i podczas wyborów do Izby Gmin w grudniu zeszłego roku, w których konserwatyści przejęli kilkadziesiąt tradycyjnie laburzystowskich okręgów. Budzi zarazem bardzo duże kontrowersje - także z powodu dużych wpływów, które ma, i tego, że w przeciwieństwie do ministrów nie ma nad jego działaniami żadnej kontroli ze strony parlamentu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Europa szykuje się do otwarcia granic w połowie czerwca; Polska jeszcze nie zdecydowała

Państwa europejskie przygotowują się do otwarcia granic w połowie czerwca. Na razie koordynacja nie obejmuje całej UE; niektóre kraje zapowiadają szybsze kroki, a niektóre, w tym Polska, na razie nie podjęły decyzji.

W środę na ten temat rozmawiali ministrowie spraw zagranicznych 10 krajów europejskich: Niemiec, Austrii, Belgii, Danii, Francji, Luksemburga, Holandii, Polski, Czech i będącej poza UE, ale należącej do strefy Schengen Szwajcarii.

Celem widekonferencji było skoordynowanie podejścia w sprawie przywrócenia możliwości podróżowania w obrębie Unii Europejskiej. Teraz w różnych krajach są różne przeszkody. W większości przypadków granice otwarte są tylko dla obywateli wracających do swoich domów, czy pracowników transgranicznych, ale nie ma mowy o pojechaniu na zakupy, by pozwiedzać, czy w odwiedziny do znajomych.

Wprowadzane, aby spowalniać rozprzestrzenianie się Covid-19 restrykcje mocno uderzyły w gospodarkę, a utrzymywanie ich przez wakacje byłoby silnym ciosem dla zatrudniającego miliony osób sektora turystyki. Dlatego rządy nawet mocno dotkniętych pandemią krajów chcą zniesienia barier w ślad za tym jak ich własne krajowe obostrzenia są stopniowo uchylane.

Premier Włoch Giuseppe Conte już w ubiegłym tygodniu potwierdził otwarcie granic 3 czerwca. Inne kraje chcą robić to nieco później, zastrzegając, że konieczna jest ostrożność, żeby nie zaprzepaścić korzyści z ograniczeń ostatnich miesięcy.

"Wolny przepływ osób i przemieszczania się w całej Europie jest podstawowym elementem projektu europejskiego. Naszym celem jest przywrócenie tej swobody. Oczywiste jest jednak, że musimy to zrobić w sposób, który nie wiąże się z ryzykiem utraty korzyści ze znacznych wysiłków poczynionych przez wszystkich, by opanować pandemię" - podkreślił po rozmowach ministrów szef MSZ Belgii Philippe Goffin.

Podstawą do decyzji mają być przedstawione 13 maja rekomendacje Komisji Europejskiej. Mówią one m.in. o znoszeniu restrykcji między państwami członkowskimi, gdzie sytuacja epidemiczna jest podobna. KE chce też odejścia od ogólnie stosowanej w niektórych krajach 14-dniowej kwarantanny dla wszystkich przybywających do kraju z zagranicy.

Jak podał belgijski portal Sudinfo sekretarz stanu we francuskim MSZ Jean-Baptiste Lemoyne wyraził nadzieję na otwarcie granic wewnętrznych w połowie czerwca. Konkretna data jeszcze nie padła, ale przynajmniej Belgowie i Holendrzy, zwłaszcza ci, którzy posiadają nieruchomości we Francji, mają już wkrótce mieć możliwość pojechania do nich.

"Chciałbym powiedzieć Belgom i Holendrom, w szczególności tym, którzy mają drugi dom w naszym kraju: zapraszamy do Francji" - podkreślił Lemoyne cytowany przez belgijski dziennik "Le Soir".

Plany, by otworzyć swoje granice w połowie przyszłego miesiąca mają m.in. Niemcy, Austria, Słowacja i Czechy. W procesie tym, poza wydawaniem rekomendacji w zasadzie nie uczestniczą instytucje unijne, bo to do stolic należy podejmowanie decyzji. Kanclerz Austrii Sebastian Kurz mówił 15 maja, że jego kraj zawarł umowy ze Szwajcarią, Liechtensteinem, a wcześniej z Niemcami w sprawie całkowitego otwarcia granic 15 czerwca.

Z kolei w poniedziałek władze Słowacji ogłosiły, że od 21 maja jej obywatele będą mogli składać 24-godzinne wizyty w ośmiu krajach – w tym w Polsce i na Węgrzech - bez konieczności przechodzenia testów na obecność koronawirusa i bez kwarantanny.

Szef dyplomacji Węgier Peter Szijjarto podkreślił po konsultacjach, że cieszy się z łagodzenia restrykcji przez Austrię i Słowację. "Wkrótce także my rozważymy decyzje mogące zapewnić wzajemność" – oświadczył.

Z komunikatu polskiego MSZ, który został wydany po środowych rozmowach wynika, że również Warszawa nie podjęła jeszcze decyzji czy przyłącza się do innych stolic.

"Minister Jacek Czaputowicz poinformował rozmówców, że Polska popiera zaproponowane przez Komisję Europejską podejście, które przewiduje stopniowe znoszenie kontroli na granicach wewnętrznych w oparciu o obiektywne kryteria. Kluczowa pozostaje jednak ocena aktualnej sytuacji epidemicznej. Działania Polski będą w pełni dostosowane do sytuacji epidemiologicznej i zgodne z rekomendacjami ministra zdrowia" - zaznaczył w komunikacie resort spraw zagranicznych.

Przywrócone w związku z epidemią koronawirusa 15 marca kontrole na granicy Polski z krajami UE obowiązują obecnie do 12 czerwca.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Obraz Robert Fotograf z Pixabay 

Facebook głównym narzędziem pedofilów do kontaktu z dziećmi

Facebook to główne narzędzie, z użyciem którego pedofile kontaktują się z dziećmi - uważa brytyjska organizacja pozarządowa NSPCC. W ciągu ostatnich dwóch lat policja w Anglii i Walii odnotowała ponad 10 tys. takich przypadków działań pedofilów.

Ponad połowa wszystkich zarejestrowanych prób kontaktów pedofilów z dziećmi w internecie miała miejsce na Facebooku (55 proc.) oraz należących do niego aplikacjach - Messengerze, WhatsAppie i Instagramie - podaje BBC powołując się na dane organizacji.

Najwięcej przypadków prób kontaktów pedofilów z dziećmi odnotowano na Instagramie (1630 potwierdzonych i zgłoszonych incydentów, co przekłada się na 16 proc. całości). Popularną platformą do wyszukiwania ofiar przez przestępców jest również Snapchat (1060 przypadków). Pedofile działają również za pośrednictwem SMS-ów, czatów internetowych oraz gier wideo online.

NSPCC wezwało brytyjski rząd do wprowadzenia regulacji prawnych, które wzmocnią ochronę osób nieletnich w internecie. Aktywiści alarmują, że liczba przestępstw tego rodzaju systematycznie wzrasta. NSPCC twierdzi, że prezentowane przez nią dane nie zawierają informacji na temat przestępczości pedofilskiej w sieci w okresie koronawirusa (najnowsze dane datowane są na październik ubiegłego roku, najstarsze zaś na początek roku 2017), okres izolacji społecznej to jednak zdaniem aktywistów "idealny czas dla osób dokonujących nadużyć".

BBC przypomina, że organizacja NSPCC wcześniej już alarmowała o problemie, podkreślając, że wprowadzenie szyfrowania komunikacji we wszystkich aplikacjach Facebooka znacząco utrudni ściganie sprawców tego rodzaju przestępstw. Jej działacze próbują naciskać na rząd w sprawie szybkiego procedowania prawa mającego tworzyć narzędzia do walki z przestępczością w sieci - organizacja chce, aby akt prawny znany jako Online Harms Bill został przyjęty w ciągu kolejnego półtora roku.

"Wykorzystywanie dzieci to niewygodna prawda dla szefów firm technologicznych, którzy nie zdołali zapewnić bezpieczeństwa w swoich usługach i umożliwili przestępcom ich wykorzystywanie do łowienia naszych dzieci" - uważa dyrektor wykonawczy organizacji NSPCC Peter Wanless. Jego zdaniem "nadszedł teraz czas, aby zakończyć prace nad regulacją i stworzyć dysponujący poważnymi uprawnieniami organ nadzorczy, który mógłby pociągać szefów firm technologicznych do odpowiedzialności prawnej za przestępstwa przeciwko dzieciom, do których dochodzi na ich platformach".

Rzecznik Facebooka odnosząc się do sprawy, stwierdził, że w usługach firmy "nie ma miejsca na wykorzystywanie dzieci", a Facebook "aktywnie korzysta z technologii do wynajdywania sprawców tego rodzaju działań i ich usuwania" ze swojej platformy.

Cytowany przez BBC przedstawiciel koncernu Marka Zuckerberga stwierdził ponadto, że firma dysponuje obecnie zespołem ponad 35 tys. pracowników zajmujących się analizami doniesień o nadużyciach napływających ze społeczności użytkowników, a praca tego zespołu przyczynia się do utrzymania bezpieczeństwa na platformie. "Nasz zespół pracuje również z ekspertami ds. bezpieczeństwa dzieci i organami ścigania, często zgłaszając treści znamionujące nadużycia bezpośrednio do nich" - dodał. (PAP)

mfr/ mam/

J.K. Rowling publikuje w internecie książkę dla dzieci

J.K. Rowling, autorka serii o Harrym Potterze, publikuje w internecie książkę dla dzieci pod tytułem „The Ickabog”. Będzie ona dostępna bezpłatnie - poinformowała na Twitterze brytyjska pisarka. Pierwszy rozdział ukazał się we wtorek.

Kolejne rozdziały będą publikowane na stronie theickabog.com codziennie do 10 lipca.

Rowling wyjaśniła na Twitterze, że "The Ickabog" nie jest spin-offem serii o Harrym Potterze.

Jak podała agencja Reutera, Rowling wpadła na pomysł książki „The Ickabog”, kiedy pisała "Harry'ego Pottera", i zamierzała ją opublikować po „Harrym Potterze i Insygniach Śmierci". Rękopis "The Ickabog" trafił jednak na strych i pozostał tam przez dekadę.

„Ickabog to opowieść o prawdzie i nadużywaniu władzy” - poinformowała Rowling. „Tematy są ponadczasowe i mogą odnosić się do każdej epoki lub dowolnego kraju” - dodała.

„Pomysł przyszedł mi do głowy ponad dziesięć lat temu, więc nie należy go interpretować jako odpowiedź na cokolwiek, co dzieje się teraz na świecie” - podkreśliła Rowling.

Autorka zdecydowała się opublikować "The Ickabog" za darmo, żeby dzieci, które pozostają w domach albo wróciły do szkoły "w tych dziwnych, niepokojących czasach", mogły przeczytać tę książkę lub poprosić kogoś o jej przeczytanie. Zachęciła też dzieci do jej zilustrowania.

Rowling zapowiedziała, że jej honoraria zostaną przekazane projektom i organizacjom pomagającym grupom najbardziej dotkniętym Covid-19. (PAP)

Downing Street: publikacje na temat doradcy premiera są niedokładne

Urząd brytyjskiego premiera Borisa Johnsona oświadczył w sobotę wieczorem, że nie będzie tracić czasu na odpowiadanie na "niedokładne" historie z gazet "Daily Mirror" i "The Guardian" na temat głównego doradcy szefa rządu, Dominica Cummingsa.

"Wczoraj +Daily Mirror+ i +The Guardian+ napisały niedokładne historie na temat pana Cummingsa. Dziś piszą więcej niedokładnych historii, w których m.in. twierdzą, że pan Cummings wrócił do Durham po powrocie do pracy na Downing Street 14 kwietnia. Nie będziemy tracić czasu na odpowiadanie na strumień fałszywych oskarżeń na temat pana Cummingsa ze strony agitujących gazet" - napisano w oświadczeniu Downing Street.

W piątek wieczorem "Daily Mirror" i "The Guardian" - programowo nieprzychylne Partii Konserwatywnej - ujawniły, że Cummings kilka dni po wprowadzeniu przez rząd ograniczeń mających na celu zatrzymanie epidemii koronawirusa, gdy sam miał się izolować, przejechał ponad 400 km do domu swoich rodziców w Durham w północno-wschodniej Anglii i że 31 marca został tam pouczony przez policję.

W sobotę wieczorem te same gazety podały, że 12 kwietnia Cummings był widziany wraz z rodziną w leżącej niespełna 50 km od Durham miejscowości Barnard Castle, zaś w kolejną niedzielę, 19 kwietnia, Cummings był ponownie widziany wraz z żoną w Durham. Było to pięć dni po jego powrocie do pracy w Londynie, co oznaczałoby, że jeszcze raz pokonał trasę między stolicą a Durham w czasie, gdy obowiązywał zakaz wychodzenia z domów i przemieszczania się bez uzasadnionej konieczności.

Pomiędzy jedną a drugą publikacją biuro premiera tłumaczyło, że Cummings odbył podróż, aby zapewnić swojemu małemu synowi odpowiednią opiekę, ponieważ jego żona była chora na Covid-19 i istniało "duże prawdopodobieństwo", że on sam zachoruje. Sam Cummings przekonywał, że zachował się "racjonalnie i zgodnie z prawem", i oświadczył, że nie ma zamiaru rezygnować ze stanowiska. Doradcę premiera broniło także kilku członków rządu, w tym także na codziennej konferencji prasowej na Downing Street minister transportu Grant Shapps, który jasno mówił, że Cummings ma poparcie premiera.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Johnson i Trump krytykują chińskie plany wobec Hongkongu

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i prezydent USA Donald Trump oświadczyli w piątek, że plan narzucenia przez Chiny Hongkongowi przepisów dotyczących bezpieczeństwa narodowego podważy autonomię tego terytorium.

Chiński parlament zatwierdził w czwartek decyzję, zgodnie z którą prawo o bezpieczeństwie narodowym ma zostać opracowane w Pekinie i nadane Hongkongowi z pominięciem lokalnych organów ustawodawczych. Zdaniem hongkońskiej opozycji i wielu zachodnich przywódców będzie to najpoważniejsza ingerencja komunistycznych władz w sprawy Hongkongu od czasu powrotu tej byłej brytyjskiej kolonii pod zwierzchnictwo Chin w 1997 r.

"Przywódcy stwierdzili, że plan Chin dotyczący nałożenia na Hongkong przepisów w zakresie bezpieczeństwa narodowego jest sprzeczny z ich zobowiązaniami wynikającymi ze wspólnej deklaracji chińsko-brytyjskiej i podważy autonomię Hongkongu oraz zasadę +jeden kraj, dwa systemy+" - poinformowano w oświadczeniu wydanym przez Downing Street po rozmowie telefonicznej obu przywódców.

Wielka Brytania i Stany Zjednoczone już wcześniej krytykowały te plany Chin, podobnie jak Australia, Kanada i Unia Europejska. Zgodnie z podpisaną w 1984 r. brytyjsko-chińską deklaracją, Chiny zobowiązały się, że przez 50 lat po przejęciu zwierzchnictwa nad Hongkongiem zachowają daleko idącą autonomię tego terytorium.

Jak poinformowano w komunikacie brytyjskiego rządu, Johnson i Trump omówili również znaczenie osobistego spotkania przywódców krajów G7, jeśli będzie to możliwe, które według pierwotnych planów miało się odbyć latem w Stanach Zjednoczonych.

Ponadto rozmawiali na temat reakcji na pandemię koronawirusa i podejmowanych na świecie działań na rzecz stworzenia szczepionki, a także o bezpieczeństwie telekomunikacyjnym. Komunikat nie zawiera żadnych szczegółów co do tej ostatniej kwestii, ale Wielka Brytania i Stany Zjednoczone miały do tej pory wyraźnie odmienne stanowiska w sprawie udziału chińskiej firmy telekomunikacyjnej Huawei w budowie brytyjskiej sieci 5G.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Free-Photos z Pixabay 

Duży spadek poparcia dla Johnsona wskutek sprawy Cummingsa

W ciągu trzech dni poziom aprobaty netto dla działań brytyjskiego premiera Borisa Johnsona spadł o 20 punktów proc. i po raz pierwszy od wybuchu epidemii koronawirusa jest on ujemny - wynika z opublikowanego we wtorek sondażu ośrodka Savanta ComRes.

To efekt sprawy głównego doradcy Johnsona, Dominica Cummingsa, który - jak ujawniły w miniony weekend "The Guardian" i "Daily Mirror" - w trakcie zakazu przemieszczania się bez potrzeby, przejechał ponad 400 km do domu swoich rodziców, by, jak wyjaśniał, zapewnić opiekę dziecku.

Od początku epidemii w Wielkiej Brytanii Johnson miał dodatni poziom aprobaty netto, czyli więcej osób popierało jego działania niż było im przeciwnych. Rekordowy poziom uzyskał w okresie, gdy sam zmagał się z koronawirusem i był szpitalu - 8 kwietnia ta różnica wyniosła aż 47 punktów proc. na plus. Później nieco się ona zmniejszała, ale nadal aż do końca pierwszej dekady maja była ona duża - wahała się między +25 a +35 punktów.

Wyraźnie spadła od 11 maja (w pewnym momencie nawet do +7 punktów proc.), czyli nazajutrz o ogłoszeniu przez niego planu luzowania restrykcji, co najprawdopodobniej było związane z krytyką zmiany rządowego przekazu - z bardzo jasnego "zostań w domu" na budzący pewne wątpliwości "pozostań czujnym" - ale cały oceny pozytywne przeważały.

W miniony piątek, czyli tuż przed pierwszą z dwóch publikacji na temat Cummingsa, poziom aprobaty netto dla Johnsona wynosił +19 punktów proc. W poniedziałek, po trzech dniach źle odbieranych rządowych wyjaśnień - w tym fatalnie przyjętej konferencji Johnsona w niedzielę, gdy bronił on swojego doradcy - spadł do poziomu -1 punktu proc.

Do najniższego poziomu od początku epidemii spadła też w poniedziałek aprobata netto dla ministra zdrowia Matta Hancocka i ministra spraw zagranicznych Dominica Raaba (w przypadku obu było to +4 punkty proc.) oraz ministra finansów Rishiego Sunaka, choć jego działania nadal cieszą się dużym poparciem (+20 punktów proc.).

To zarazem pierwszy przypadek, gdy poziom aprobaty dla Johnsona jest wyraźnie niższy niż ten, który ma nowy lider opozycyjnej Partii Pracy Keir Starmer. W połowie maja były już trzy dni, gdy Starmer uzyskiwał lepsze oceny, ale wówczas różnica mieściła się w granicach błędu statystycznego. W poniedziałek poziom aprobaty dla niego wynosił +12 punktów proc. Przy czym to, że ma wyraźnie wyższe oceny od Johnsona, jest głównie efektem spadku notowań Johnsona. W przypadku lidera opozycji, od momentu wyboru na początku kwietnia, poziom aprobaty netto jest na dość stałym poziomie kilku-kilkunastu punktów proc.

Sprawa Cummingsa w podobny sposób odbiła się na notowaniach rządu jako całości - tak samo jak w przypadku premiera, poziom aprobaty dla gabinetu był od początku epidemii wyraźnie na plusie. W szczytowym momencie - 31 marca - było to nawet +56 punktów proc. Później ten wskaźnik spadał, ale w miniony piątek wciąż wynosił +20 punktów. Według poniedziałkowego badania już spadł do -2 punktów proc.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Specjalny lot czarterowy dla Polaków, którzy chcą wrócić do kraju

Na najbliższą środę 27 maja zaplanowany jest specjalny lot czarterowy z Londynu do Warszawy dla osób, które z różnych powodów utknęły w Wielkiej Brytanii i chciałyby wrócić do Polski - poinformowała ambasada RP.

Jak wyjaśniła PAP ambasada, lot czarterowy PLL LOT nie jest w żaden sposób powiązany z zakończoną już akcją "LOTdoDomu", lecz jest odpowiedzią na duże zainteresowanie ze strony osób, które z różnych powodów nie mają innej możliwości powrotu do Polski. W odróżnieniu od tamtych lotów, które były częściowo dofinansowane z budżetu państwa, planowany lot będzie płatny.

Podkreślono, że lot czarterowy jest tylko w jedną stronę i nie jest on przeznaczony dla osób, które na stale mieszkają w Wielkiej Brytanii i chciałyby pojechać do Polski w odwiedziny, ale dla mieszkających w Polsce bądź wracających do niej na stałe. Osoby wracające tym lotem czarterowym będzie obowiązywała kwarantanna.

W przypadku dużego zainteresowania, taki lot może być powtórzony. Trwają też rozmowy na temat zorganizowania podobnego lotu z Belfastu.

Chętni do skorzystania z takich połączeń mogą zgłaszać się, wysyłając swoje dane na specjalny adres mailowy, uruchomiony przez wydział konsularny ambasady: This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it., ale zaznaczono, że ani ambasada, ani wydział konsularny nie zajmują się organizacją lotu i wszelkich informacji na ten temat udziela tylko przewoźnik. (PAP)

Rząd ograniczy udział w subsydiowaniu pensji urlopowanych pracowników

Brytyjski rząd od sierpnia stopniowo będzie ograniczał swój udział w wypłacaniu pensji pracowników urlopowanych z powodu koronawirusa, a z końcem października system ten ma zostać zakończony - ogłosił w piątek po południu minister finansów Rishi Sunak.

Celem przedstawionego pod koniec marca systemu jest to, by firmy, które z powodu epidemii straciły przychody, nie zwalniały pracowników, lecz wysyłały ich na urlopy. Mogą się one ubiegać o zwrot ze specjalnego funduszu rządowego 80 proc. pensji urlopowanych pracowników, ale do kwoty 2500 funtów miesięcznie.

System początkowo miał funkcjonować przez trzy miesiące - wstecznie od 1 marca, w kwietniu i maju, ale Sunak już wcześniej go przedłużał, najpierw o miesiąc, a potem o kolejne cztery.

"W miarę jak ponownie otwieramy gospodarkę, panuje powszechna zgoda, że program subsydiowania pensji nie może trwać w nieskończoność" - powiedział Sunak podczas codziennej rządowej konferencji prasowej na temat walki z koronawirusem, potwierdzając, że zostanie on zakończony w październiku.

"Po ośmiu miesiącach tej nadzwyczajnej interwencji rządu, która miała na celu pomoc w wypłacaniu ludziom wynagrodzeń, program zostanie zamknięty" - poinformował.

"Osiem miesięcy to hojny i długi okres czasu, który pozwala firmom w całej Wielkiej Brytanii powoli się podnosić i daje im w tym celu najlepsze możliwe wsparcie" - dodał, przypominając to, co już wcześniej mówił, że rząd nie jest w stanie obronić każdego miejsca pracy i każdego przedsiębiorstwa.

Sunak zapowiedział, że w czerwcu i lipcu system pozostanie niezmieniony, ale później pracodawcy będą musieli zwiększać swój udział. Od sierpnia będą oni płacić składki socjalne i emerytalne pracowników, które stanowią ok. 5 proc. kosztów zatrudnienia brutto, od września dodatkowo 10 proc. ich pensji, a w październiku - 20 proc. Maksymalny próg wypłacanych z budżetu kwot spadnie tym samym z 2500 funtów do 2190 funtów we wrześniu i 1875 funtów w październiku.

Ponadto od lipca urlopowani pracownicy będą mogli wrócić do pracy na część etatu nie tracąc prawa do subsydiowanej części pensji.

Stopniowe ograniczenie udziału państwa będzie też dotyczyć analogicznego systemu dla samozatrudnionych, którzy dostają obecnie granty w wysokości 80 proc. uzyskiwanego przez nich średniego przychodu z trzech miesięcy sprzed epidemii, przy czym też z ograniczeniem do 2500 funtów miesięcznie. Od sierpnia poziom finansowania spadnie do 70 proc. i zmniejszony zostanie maksymalny pułap finansowy.

Jak podało w środę ministerstwo finansów, system subsydiowania pensji objętych jest obecnie ok. 8,4 mln pracowników, a ich pracodawcy złożyli wnioski o zwrot 15 miliardów funtów. Jak się szacuje, całość tego programu będzie kosztowała 80 miliardów funtów. W przypadku systemu dla samozatrudnionych, złożonych zostało 2,3 mln wniosków o granty na kwotę 6,8 miliarda funtów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Ich bin dann mal raus hier. z Pixabay 

UE/ 9,5 mld euro deklaracji wpłat na walkę z Covid-19

9,5 mld euro wpłat zadeklarowano dotąd na opracowanie szczepionki i leczenia Covid-19 w ramach międzynarodowej inicjatywy darczyńców - poinformowała we wtorek Komisja Europejska.

Podczas konferencji online, która odbyła się 4 maja, zadeklarowano wpłaty w wysokości 7,4 mld euro, ale zbiórka trwała dalej.

Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, która była inicjatorką wydarzenia, przekazała we wtorek, że od tego czasu rządy, instytucje, fundacje i osoby prywatne przekazały blisko 9,5 miliarda euro na walkę z koronawirusem. "Świetny wynik" - skomentowała Niemka najnowsze dane na Twitterze. - Świat postępuje solidarnie".

Rzecznik KE Eric Mamer powiedział na konferencji prasowej w Brukseli, że nowe deklaracje złożyły m.in. Maroko, Nowa Zelandia i Europejski Bank Inwestycyjny. "To krok milowy, ale też początek zbierania znacznych środków, które będą potrzebne, żeby przyspieszyć opracowanie nowego rozwiązania (ws. koronawirusa - PAP) i zapewnić do niego uniwersalny dostęp" - zaznaczył Mamer.

Szefowa Komisji Europejskiej ma przekazać więcej szczegółów w tej sprawie w czwartek. Wówczas mają być również przedstawione informacje w sprawie deklaracji wpłat od poszczególnych darczyńców.

Podczas konferencji 4 maja prezydent Francji Emmenuel Macron zadeklarował 500 mln euro, kanclerz Niemiec Angela Merkel 525 mln euro, premier Hiszpanii Pedro Sanchez 125 mln euro, premier Włoch Giuseppe Conte 140 mln euro, a premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson ponad 700 mln funtów (ok. 790 mln euro). Szef polskiego rządu Mateusz Morawiecki poinformował, że Polska i kraje Grupy Wyszehradzkiej (oprócz Polski: Czechy, Słowacja, Węgry) zdecydowały o przeznaczeniu 3 mln euro na walkę z koronawirusem.

Globalna konferencja darczyńców zbierała środki m.in. dla Koalicji na rzecz innowacji dotyczących gotowości na wypadek wystąpienia epidemii (CEPI), Globalnego Sojuszu na rzecz Szczepionek i Szczepień (GAVI) oraz Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Środki mają zapewnić realizację celu, jakim jest sprawiedliwy światowy dostęp do innowacyjnych narzędzi zwalczania koronawirusa dla wszystkich.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Obraz Miroslava Chrienova z Pixabay 

Prasa: zakażony wirusem doradca Johnsona złamał zakaz podróży

Najbliższy doradca brytyjskiego premiera Borisa Johnsona, Dominic Cummings, w czasie gdy miał objawy koronawirusa przejechał ponad 400 km od swojego londyńskiego domu, czym złamał rządowy zakaz podróży - ujawniły w piątek wieczorem gazety "The Guardian" i "Daily Mirror".

Jak podały obie gazety, kilka dni po wprowadzeniu przez Johnsona ostrych restrykcji w celu zatrzymania epidemii, Cummings pojechał do domu swoich rodziców w Durham w północno-wschodniej Anglii.

23 marca Johnson wprowadził ścisłą blokadę kraju, apelując do Brytyjczyków o pozostanie w domach. Zakazane zostały wszystkie podróże z wyjątkiem absolutnie niezbędnych. 27 marca Johnson poinformował, że uzyskał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. W weekend 28-29 marca, również Cummings zaobserwował u siebie pierwsze objawy. Urząd premiera informował, że Cummings izoluje się w domu. Do pracy wrócił 14 kwietnia.

Tymczasem - jak podały "The Guardian" i "Daily Mirror" - 31 marca policja w Durham otrzymała informację, że Cummings przebywa pod jednym z adresów w tym mieście. "Funkcjonariusze skontaktowali się z właścicielami posesji, którzy potwierdzili, że dana osoba była obecna i sama izolowała się w części domu" - powiedział cytowany przez obie gazety rzecznik policji w Durham. "Funkcjonariusze przedstawili tej rodzinie wytyczne dotyczące samoizolacji i powtórzyli zalecenia odnośnie do zaniechania podróży" - dodał.

Według cytowanego przez BBC źródła bliskiego Cummingsowi, podróżował on do Durham w czasie blokady, ale nie naruszył zasad, ponieważ potrzebował pomocy rodziców w opiece nad dzieckiem, gdy sam chory. Cummings i jego żona mają czteroletniego syna.

Sprawa stawia jednak brytyjskiego premiera w bardzo kłopotliwej sytuacji. Na początku kwietnia do dymisji podała się naczelna lekarz Szkocji Catherine Calderwood, gdy prasa ujawniła, że wbrew własnym zaleceniom dwukrotnie pojechała na weekend do drugiego domu na wsi. Na początku maja z funkcji doradcy rządowego zrezygnował epidemiolog Neil Ferguson, który został przyłapany na tym, że w domu odwiedzała go przyjaciółka.

Opozycyjna Partia Pracy oświadczyła, że Downing Street musi wyjaśnić tę sytuację. "Brytyjczycy nie spodziewali się, że jedne zasady będą dla nich, a inne dla Dominica Cummingsa" - powiedziała rzeczniczka partii.

Rzecznik prasowy urzędu premiera powiedział, że nie będzie komentował tego wydarzenia. Na razie do sprawy nie odniósł się także sam Cummings.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

foto : twitter / MarkDiStef

Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.